Wspomnienia z trasy do Iranu w barwach PEKAES Warszawa – część 1

Marzenia się spełniają – Wspomnienia z pierwszej jazdy do Iranu

Część 1

W 1962 roku rozpocząłem naukę w zawodzie mechanik samochodowy w Powiatowym Związku Gminnych Spółdzielni w Nowym Tomyślu, gdzie Prezesem był wspaniały człowiek Pan Florian Ślusarski. Kierownikiem Kadr była Pani Zofia Białek, która przyjmowała mnie do nauki zawodu. Mistrzem zawodu był Pan Jan Gawron. W trakcie nauki w 1964 roku uzyskałem prawo jazdy na motocykl i samochód osobowy. Muszę tutaj wspomnieć o Panu Czesławie Stelmaszyku, który przeszedł swoje szlify jako kierowca biorąc udział w bitwie pod Monte Casino. Jego rady, jako doświadczonego kierowcy, przekazywał mi zabierając mnie na jazdy po okolicznych drogach, udzielając licznych wskazówek, które bardzo mi się przydały w późniejszej praktyce. Po zakończonej nauce 1965 roku zostałem kierowcą Pana Prezesa Floriana Ślusarskiego. Jeżdżąc samochodem marki Warszawa M20. Po ślubie w 1969 roku, wraz z małżonką, mieszkaliśmy w Zbąszyniu, w małym mieszkaniu na poddaszu, które miało aż 20m2. I pewnego zimowego wieczoru usłyszeliśmy w naszym małym radiu, które nazywało się „Pionier”, opowiadanie kierowców którzy pracowali w firmie PEKAES Warszawa, jeżdżąc m.in. do Francji, Niemiec, Belgii i Holandii, opowiadając o swoich zdarzeniach i przygodach podczas podróży. I  wówczas zamarzyłem aby pracować w takiej firmie. W 1971 roku miałem już pierwszą kategorię prawa jazdy na wszystkie samochody ciężarowe oraz autobusy, bo to było podstawą do pracy w tej firmie. No i te moje marzenia zaczęły się spełniać. W 1978 roku w Błoniu odbyłem miesięczny kurs i zdałem egzamin na kierowcę samochodu ciężarowego, uprawniając do pracy w przewozach międzynarodowych. Pierwsza moja jazda odbyła się w 1980 roku do Francji. Druga do Kuwejtu. Następne do Iraku, Syrii, Jordanii, Grecji, Hiszpanii. Tyle tytułem wstępu.

Ale ja chcę wspomnieć o szczególnej jeździe, która odbyła się w styczniu 1983 roku.

1 stycznia 1983 roku  nastąpił wyjazd do Iranu, w którym to jeszcze nigdy wcześniej nie byłem. Sylwestra spędziłem u siostry Grażyny która mieszka  w Wiśle koło Cieszyna. Po przyjeździe do bazy, okazało się że dwaj koledzy z którymi miałem jechać do Iranu wyjechali już wcześniej o godzinie 12.00. Po pobraniu wszystkich dokumentów, m.in. Karnet de Passage, Karnet TIR, listy przewozowe CMR, zezwolenia do każdego przejeżdżanego kraju (tak, że tych dokumentów była cała teczka) oraz talonów na paliwo i pieniędzy, wyruszam w drogę. Przed wyjazdem jeszcze zadzwoniłem do mojego brata Janka, który miał w domu telefon, żeby powiadomił moją żonę Halinkę, że wyjeżdżam o godzinie 15.00 z bazy w Czechowicach i jak dobrze pójdzie, to za miesiąc powinienem być z powrotem. Jako kierowca już z praktyką, który był kilka razy na Bliskim Wschodzie, jechałem sam w pojedynczej obsadzie. Niemniej zimą do Iranu lepiej jest jechać w 2 lub 3 samochody, bo jedzie się wówczas jakoś raźniej i w razie jakiś problemów można na kogoś liczyć, tym bardziej że jest zima, a droga wiedzie przez góry. Samochód był załadowany maksymalnie. Miałem 23 tony ładunku wpisane na listach przewozowych, ale rzeczywiście ile tego jest okaże się przy wjeździe do Turcji, bo tam trzeba przejechać przez wagę i opłacić ładunek. Wydaje mi się że jest więcej, co nie raz już się zdarzało. Wyjeżdżając z bazy, siostra z mężem jechali przede mną aż do rozjazdu, gdzie droga skręcała na Cieszyn, ponieważ w Cieszynie mam właśnie przekroczenie granicy. Zatrzymaliśmy się na chwilę aby się pożegnać. Po tym pożegnaniu zrobiło mi się trochę smutno, że muszę wyjeżdżać w tak daleką drogę do nieznanego mi jeszcze kraju, rządzonego przez Ajatollaha  Chomeiniego. W domu została żona i dwaj synowie, 12 letni Sławek i 9 letni Szymon. No ale cóż, marzenia się spełniają, tego się chciało no i się ma. Nie ma co narzekać.

Po przyjeździe na granicę, stoją tylko 2 samochody ciężarowe, ale są to Jugosłowianie. Im to też przyszło spędzać Nowy Rok z dala od rodzinnego domu. Taka to jest już praca kierowcy z dużym szyldem PEKAES Warszawa.  Odprawa trwała krótko  około godziny. Po rozmowie z celnikiem okazało się że 2 samochody jadące do Iranu odprawiły się 2 godziny wcześniej. Więc ruszam w drogę z przekonaniem, że dogonię ich już na Węgrzech. Po wyjeździe z Cieszyna na terenie Czechosłowacji zaczyna padać śnieg. Droga jest mokra ale czarna. Więc nie jest tak źle. Tylko na polach leży śnieg. Wjeżdżając w tzw. czeskie kopce, na drodze zaczyna pokazywać się śnieg i droga staje się śliska. Czym wyżej wjeżdżam w góry, tym więcej jest śniegu. Śnieg nie jest odgarniany, bo dzisiaj jest Nowy Rok i służby drogowe nie pracują. Ruch na drodze jest bardzo mały. Sporadycznie jadą samochody osobowe. Każdy kto ma możliwość, siedzi w domu i cieszy się rodziną. Jest już mocno ciemno, a gdzie nie gdzie na zboczach gór w oddali widać małe światełka w domach. Pięknie to wygląda, prawie jak w bajce Andersena. W tych górkach dało się odczuć że samochód  idzie ciężko , albo jest słaby, albo mam większy ładunek niż jest to wpisane w liście przewozowym CMR. Nie jadę moim samochodem, jest to samochód kolegi który nie miał ważnej wizy Irańskiej a ją miałem. Dlatego też musiałem jechać nie swoim samochodem, czego oczywiście nie lubi  każdy  kierowca. Wyjeżdżając z czeskich gór zaczyna się równa droga, tylko raz po raz są małe wzniesienia. Do granicy czesko-węgierskiej już niedaleko, ale znowu zaczyna padać śnieg. Podjeżdżam na granicę w miejscowości Sahy i jestem sam. Celnicy bardzo rozweseleni. Wiadomo, świętują. Odprawa celna trwa krótko. Wjeżdżając na Węgry śnieg zaczyna padać intensywniej. Droga staje się śliska. Nie mogę jechać więcej jak 30km/h, bo śnieg sypie tak  mocno, że aż w oczach się kręci, a tu na dodatek są jeszcze małe, kręte podjazdy i zjazdy. Do Budapesztu mam jeszcze około 40km. Jest już godzina 23.00.

No i jest wreszcie ten piękny oświetlony Budapeszt. I tak jadąc ulicami miasta czuję lekkie ściąganie na lewą stronę. Nie zatrzymuję się, lecz otwieram okno i widzę mocno ugiętą przednią oponę. A więc czeka mnie robota w ten Nowy Rok, z daleka od domu. Na szczęście śnieg już tak mocno nie pada, ale jest za to ciężki i mokry. Dochodzi godzina 24.00. Zatrzymałem się na Dunajskim Bulwarze, gdzie po lewej stronie stoi wspaniały podświetlony budynek Parlamentu Węgierskiego, a po prawej płynący Dunaj, na którego nabrzeżu stoi wiele zacumowanych statków pasażerskich. Do tego te odbijające się światła na spokojnym Dunaju oraz te oświetlone mosty, wygląda to bardzo pięknie. Po drugiej stronie Dunaju widać też wzgórze, na którym stoi podświetlony pomnik Gelerta. Siedząc w samochodzie czekam aż trochę obcieknie woda, ponieważ będę  musiał się położyć pod ten ociekający samochód, i na tą zasypaną mokrym śniegiem ulicę, aby podstawić podnośnik . Piękny jest ten Budapeszt nocą. Nie ma prawie żadnego ruchu tylko dwie lub trzy taksówki przejechały obok mnie chlapiąc tym mokrym śniegiem. Po zluzowaniu śrub koła, które były tak mocno dokręcone, że metrowa rura się zgięła ,musiałem się mocno naskakać na tej rurze. No i wreszcie śruby puściły, kosztowało to mnie sporo czasu i wysiłku. Myślałem już , że nie dam sobie rady. Spod samochodu  odgarnąłem łopatą ten mokry śnieg, położyłem dwa kitle i wchodzę pod samochód, podstawiając podnośnik. A tu sobie woda kapie to do ucha, to za kołnierz, to w rękaw, i tak sobie pomyślałem , to jest ten czar kierowcy . Jestem już dość mocno przemoczony, a trzeba jeszcze odczepić koło zapasowe z pod ociekającego zimną wodą samochodu. I jak na złość śruby od koła zapasowego też są mocno przykręcone a na dodatek idą bardzo ciężko. Po wymianie kół jestem już bardzo przemoczony. Wszędzie leży dużo mokrego śniegu. Teraz  muszę zmienić spodnie, kalesony  skarpety i buty bo wszystko to mam niesamowicie mokre. A na zegarze jest 1.20. Do parkingu  pozostało tylko 2km, również znajduje się nad Dunajem. Mam nadzieję, że spotkam tam moich kolegów. Jak na pierwszy dzień Nowego Roku to jazda do nieznanego mi jeszcze Iranu rozpoczęła się nieciekawie.

No i dojechałem do  parkingu i stoją, ale inne samochody a nie te, z którymi mam jechać do Iranu. A więc jadę dalej myśląc że będą stali za Budapesztem, na którymś z parkingów. Przy wyjeździe z miasta zatrzymuje mnie milicja i sprawdza szybkość na tarczce tachografu,  jest wszystko w porządku. Jechałem zgodnie z przepisami. Jestem już trochę zmęczony, ale jadę dalej. Po ujechaniu paru kilometrów słyszę, że coś puka z lewej strony, tak jakby było luźne koło. Miałem dobre przeczucie, poluzowały się śruby koła, zapewne dlatego, że przy wymianie koła na tarczy było trochę błota. Po dokręceniu koła jadę dalej. I znowu zaczyna padać śnieg, droga jest zaśnieżona, jest lekki mróz i droga staje się śliska. Służba drogowa tutaj również świętuje, więc jadę wolno. Przejechałem jeszcze przez małą miejscowość Kistelek i dojechałem do miejscowości Balastya. Wjeżdżam na parking i oczom nie wierzę, znowu ich nie ma. Prawdopodobnie  zjechali na jakiś inny parking . Jest  godzina 5.15, i jestem już mocno zmęczony. W moim jeszcze ciepłym pokoiku, zjadłem trochę placka dwa ząbki czosnku, popiłem wodą i kładę się spać na wygodnym  jeszcze  ciepłym łóżku, bo jutro jak się obudzę to na pewno w kabinie będzie zimno. Niestety w tych samochodach nie mamy dodatkowego ogrzewania na postoju .Kładę się spać, a na zegarze jest 5.40, dzisiaj przepracowałem 15 godzin i przejechałem 541km. Dobranoc.

Orientacyjna trasa dzisiejszego dnia:

Autorem tekstu jest Adam Frąckowiak, którego osobę przedstawiałem we wstępie dostępnym TUTAJ. Seria tekstów o transporcie do Iranu powstaje dzięki pomocy Niezależnego Forum Nowego Tomyśla i okolic.


Kolejny odcinek: Wspomnienia z trasy do Iranu w barwach PEKAES Warszawa – część 2

Poprzednie odcinki – TUTAJ