Volvo VN770 z 1999 roku, jako codzienne narzędzie pracy z przebiegiem 2,5 mln kilometrów

W ostatnich dniach mogliście przeczytać artykuł na temat Mercedesa Actrosa sfotografowanego w Stanach Zjednoczonych (zapraszam tutaj). Autorem tego zdjęcia był Marcin, dla przyjaciół znany jako „Marian Szyguła” (oczywiście w nawiązaniu do serialu „Droga”), a dla internautów jako autor strony MSJet na Facebooku.

Skoro już z Marcinem rozmawiałem, żal byłoby nie opisać jego prywatnej ciężarówki. Poniższy artykuł zaprezentuje Wam więc Volvo VN770 z 1999 roku, którym Marcin każdego dnia pokonuje długodystansowe trasy po Ameryce. W ostatnim czasie kursuje głównie między Chicago a Denver, każdego tygodnia nakręcając na licznik 2,5 tys.mil. Po naszemu będzie to 4 tys. kilometrów.

Ciężarówka krótko po zakupie:

Bohater artykułu mieszka na przedmieściach Chicago i pracuje w Stanach Zjednoczonych od 2005 roku. Swoją karierę zaczynał na amerykańskich „solówkach”, takich jak Isuzu FTR, czy Freightliner FL60. W 2008 roku przesiadł się na pełnometrażowe zestawy, otrzymując do dyspozycji Volvo VNL. W 2013 roku podjął zaś decyzję o zakupie własnego pojazdu, pozostając przy szwedzkiej marce.

Zdecydował się na samochód poprzedniej generacji, czyli Volvo VN z lat 1996-2002. Konkretnie wybór padł na egzemplarz z modelu rocznikowego 2000, wyprodukowany w 1999 roku i noszący oznaczenie VN770. W swoim czasie był to topowy model tej marki. Symbol „770” oznacza bowiem najdłuższą sypialnię, mającą 77 cali długości. W przeliczeniu na nasze jednostki to dokładnie 192,5 centymetra.

W momencie zakupu, biało-żółty ciągnik przekonywał bardzo atrakcyjnym przebiegiem. Wynosił on 900 tys. mil, czyli 1,44 mln kilometrów. W amerykańskich warunkach to stosunkowo niewiele, a wszystko dlatego, że ciężarówka pracowała przy przeprowadzkach. Jej praca wiązała się z dłuższymi postojami i w efekcie samochód był naprawdę mało zużyty.

Pod maską opisywanego egzemplarza znalazł się silnik marki Detroit Diesel. Trzeba bowiem zaznaczyć, że w latach 90-tych amerykańskie Volva z nievolvowskimi silnikami były bardzo popularnym zjawiskiem. Mówiąc bardziej dokładnie, mowa tutaj o jednostce z Serii 60, rozwijającej 500 KM i mającej 12,7 litra pojemności. Do tego doszła tradycyjna, niezsynchronizowana skrzynia biegów, mająca 12 biegów do przodu oraz bieg pełzający. Amerykanie określają tę przekładnię 13-biegową i wyróżnia się ona „połówkami” tylko dla biegów od 5 do 8.

Uprzedzając też komentarze, wyjaśnię tutaj dwie rzeczy. Zgadza się, że Detroit Diesel jeszcze w latach 90-tych produkował diesle dwusuwowe (więcej na ten temat tutaj). Silniki z Serii 60 były już jednak normalnymi czterosuwami. Zgadza się też, że Detroit Diesel Serii 60 trafiał do Jelcza 424. Również była to wersja 12,7-litrowa, lecz o nieco mniejszej mocy.

Wracając natomiast do samochodu Marcina – od momentu zakupu przejechał on kolejne 700 tys. mil. Obecny przebieg wynosi więc 1,6 mln mil, czyli ponad 2,5 mln kilometrów. Pojazd jest jednak w doskonałym stanie, jako że ma za sobą terapię odmładzającą. Remont silnika przeprowadzono przy przebiegu 1,2 mln mil, czyli 1,96 mln kilometrów. Co prawda motor nie wymagał wówczas pełnej odbudowy, ale pojawiła się konieczność wymiany uszczelki pod głowicą. Właściciel ciężarówki uznał więc, że to idealna okazja, by przeprowadzić zapobiegawczy remont.

Następnie, przy biegu 1,4 mln mil (2,24 mln kilometrów) odbudowano skrzynię biegów oraz mosty napędowe. W ich przypadku prace w ogóle nie były potrzebne, lecz Marcin po raz kolejny postanowił działać zapobiegawczo. Dzięki temu, choć jego ciągnik ma już 20 lat, może jeździć nim w trasy bez żadnych zmartwień.

Dlaczego natomiast nie zmienia go na nowszy model? Odpowiedź jest prosta – preferuje starszą generację, gdyż jest po prostu solidna, niezawodna i wygodna. Nie ma w niej zbędnej elektroniki, układu wtrysku AdBlue, czy też recyrkulacji spalin. Ogólna eksploatacja jest bardzo tania i Marcin nie wyklucza jazdy VN770 aż do swojej emerytury. O ile oczywiście żadne ekologiczne przepisy – wzorowane chociażby na Europie – nie staną mu na przeszkodzie.

Zapewne wiele osób zastanawia się też, jak przebiega codzienna eksploatacja. Jakie są przy tym tonaże, z jakimi jeździ się prędkościami i jak wypada spalanie. Tutaj okazuje się więc, że opisywane Volvo pracuje wyjątkowo ciężko. Jego oficjalne DMC wynosi 86 tys. funtów, czyli 39 ton. Dla porównania, większość amerykańskich ciężarówek ma 80-tysięczne DMC, czyli 36-tonowe. I co ważne, biało-żółte Volvo regularnie te 39 ton osiąga, z racji ciągania naczepy-chłodni i przewożenia mrożonek lub świeżego mięsa.

Teoretycznie nic nie stoi też na przeszkodzie, by osiągać prędkości rzędu 160 km/h. Amerykanie nie stosują bowiem ograniczników prędkości, a opisywany napęd ma odpowiedni potencjał. Niemniej jazda z tak wysokimi prędkościami byłaby delikatnie mówiąc nieekonomiczna. Zwykle Marcin utrzymuje więc między 65 a 70 mph, czyli 104 a 112 km/h. W takich warunkach, przy wspomnianych, wysokich tonażach, średnie spalanie z ostatnich 650 tys. kilometrów (od remontu silnika) wynosi 39,2 l/100 km.

A na koniec pojawia się jeszcze kwestia czasu pracy. To tachograf, w Stanach Zjednoczonych znany jako ELD i będący obowiązkowym od grudnia 2017 roku. Opisywany pojazd nie musi tego urządzenia posiadać i jak najbardziej nie posiada. Marcin zapisuje więc przebieg swojej pracy w klasycznej, papierowej książce, mając do dyspozycji nieco więcej wolności. Wynika to z faktu, że ciężarówki z silnikami sprzed 2000 roku zostały całkowicie zwolnione z ELD.

Zainteresowanych zapraszam na wspomnianą stronę MSJetMożecie tam śledzić codzienną pracę ciężarówki Marcina, a także zobaczyć jak zmieniała się ona na przestrzeni lat.