Belgijska policja znana jest ze spektakularnych akcji przeciwko „dumpingowi socjalnemu” w transporcie. Niejednokrotnie policjanci zakładali blokady na całe place ciężarówek, a przy tym jako jedni z pierwszych w Europie zaczęli karać za 45-godzinne odpoczynki w kabinach.
Jak natomiast sprawa ta wygląda z punktu widzenia samych policjantów? Odpowiedź na to pytanie opublikował niemiecki magazyn branżowy „VerkehrsRundschau”, w formie wywiadu z jednym z belgijskich funkcjonariuszy.
Rozmówca „VerkehrsRundschau” to szef dziesięcioosobowej grupy kontrolnej, odpowiadającej za działania na autostradzie E40. Jego grupa przeprowadza około 4 tys. kontroli ciężarówek rocznie, operując przy belgijsko-niemieckiej granicy.
Jak się okazuje, większość tych kontroli odbywa się na parkingach. Poszukując kierowców odbywających 45-godzinne przerwy w kabinach, często nie trzeba nawet sprawdzać tachografów. Wystarczy bowiem dobrze przepytać kierowcę, bym sam przyznał się on do zabronionego czynu.
Co też ciekawe, przewoźników wcale nie trzeba zmuszać do opłacania kar. Zdaniem Belga, w szokująco dużej ilości przypadków kara nie robi na nikim wrażenia. Kierowca po prostu wyciąga firmową kartę, opłaca karę i jak najbardziej wraca do pracy. Tymczasem firma wkalkulowuje wszystko w koszty działalności.
Bywają też kontrole prowadzone w placówkach należących do przewoźników. Tutaj policjant wspomina budynek ulokowany tuż przy autostradzie i wynajęty przez jedną z firm transportowych. Kierowcy mieli tam spędzać weekendy, by nie narażać przewoźnika na kary. Problem jednak w tym, że nie mieli tam do dyspozycji ani toalety, ani prysznica. Co gorsza, system pracy przewidywał w tej firmie ośmiotygodniowe przerzuty.
Zresztą, zdarzają się też przerzuty nieporównywalnie dłuższe. Belg wspomniał bowiem w wywiadzie o kierowcach, którzy nadal godzą się na pracę po pięć miesięcy bez zjazdu do domu.