Erich Maria Remarque , pewien niemiecki weteran Pierwszej Wojny Światowej, napisał kiedyś bardzo wciągającą książkę o tytule „Na Zachodzie bez zmian”, opowiadającą o losach żołnierzy całymi miesiącami tkwiących w okopach. Jeśli tego jeszcze nie czytaliście to serdecznie polecam – świetnie sprawdzi się w czasie wyjątkowo nudnego i samotnego oczekiwanie na załadunek. Po co jednak wspominam o jakiejś wojennej książce na 40ton.net? Chodzi oczywiście o jej tytuł, do którego chciałbym teraz nawiązać. Tak się bowiem składa, że obecną sytuacją w transporcie możemy określić sytuacją kompletnie odwrotną do tej znanej z frontu Pierwszej Wojny Światowej – na Zachodzie aż kipi od zmian.
Zacznijmy od tego, że kraje zachodnie jeden za drugim robią wszystko aby wypchnąć ze swoich rynków tańsze firmy transportowe z biedniejszych krajów, podczas gdy te tańsze firmy często po prostu na każdym kroku o to wypchnięcie się proszą. Oczywistą sprawą jest tutaj pensja minimalna, którą wprowadzono w Niemczech i którą zamierza się wprowadzić także we Francji (szczegóły TUTAJ), lecz na tym próby obronne się nie kończą. Zewsząd napływają bowiem informacje o coraz bardziej bezwzględnych karach nakładanych przez kraje Zachodu na firmy transportowe łamiące przepisy. Przykład? Holenderski dziennikarz Tim de Jong napisał dzisiaj na swoim blogu, że pewna ogromna firma transportowa z Portugalii, dysponująca ponad tysiącem własnych ciężarówek (czyżby to były białe chłodnie z dodatkami w kolorze flagi Ukrainy?), otrzymała właśnie bezwzględny, roczny zakaz wykonywania tras krajowych na terenie Francji. Zakaz ten jest odpowiedzią przyłapanie tego przedsiębiorstwa na szesnastu wykroczeniach dotyczących kabotażu oraz czternastu wykroczeniach związanych z czasem pracy. Z podobną stanowczością mają postępować także Niemcy, którzy nałożyli ostatnio 41 tys. euro kary na przewoźnika tureckiego, który również przesadził z kabotażem. Na złotówki mowa tutaj o jakimś 170 tys. złotych, czyli równowartości całkiem niezłego ciągnika siodłowego z mniej niż pół miliona kilometrów na liczniku.
I na tym jednak nie koniec, gdyż bodajże wczoraj zaprzyjaźniona firma transportowa podała mi niepotwierdzoną informację o kierowcy, którzy jechał busem z Niemiec do Hiszpanii i zabrał doładunek krajowy po Francji, za co następnie otrzymał 1500 euro mandatu. Podobno Francuzi powoływali się przy tym na zakaz wykonywania doładunków, o którym oczywiście nikt nigdy nie słyszał. Prawdopodobnie kierowca dał się więc „wrobić”, co nie zmienia jednak faktu, że takie wrabianie z mandatami potrafi zjeżyć włos na głowie. Tę – powtarzam jeszcze raz – niepotwierdzoną informację miała przekazać jedna ze spedycji oferujących ładunki po Francji.
Co jeszcze ciekawego zmienia się na Zachodzie? Ostatnią i dla wielu firm prawdopodobnie też najważniejszą informacją jest coraz większy problem z kradzieżami ładunków na terenie Niemiec. Jak podaje niemiecki eurotransport.de, w 2014 roku złodzieje byli wyjątkowo aktywni, tylko w ciągu pierwszych 11 miesięcy dokonując 255 odnotowanych przez policję kradzieży, podczas gdy w całym 2013 roku kradzieży było dla podsumowania 200. Niemcy są niechlubnym europejskim liderem pod względem ilości okradanych ciężarówek, a regionem szczególnie niebezpiecznym jest land Nadrenia Północna-Westfalia, w którym leży m.in. Zagłębie Ruhry. Tam dokonano aż 80 ze wszystkich zarejestrowanych kradzieży. Z jakimi ładunkami trzeba więc w Niemczech szczególnie uważać? Niestety u naszych zachodnich sąsiadów kradnie się po prostu wszystko co cenne – od elektroniki, poprzez chociażby cygara, aż po stal. Dla przykładu czerwcu z ładowni ciężarówki zaparkowanej przy A3 zniknął ładunek papierosów o wartości 220 tys. euro, we wrześniu na parkingu przy A44 skradziono ładunek 20 ton orzechów laskowych za 250 tys. euro, a miesiąc później zaginęła naczepa z wartymi pół miliona perfumami.