Takiej kontroli drogowej jeszcze nie było – pięć ciężarówek z jednej firmy wpadło na południu Niemiec

kontrola_niemiecka_policja_ciezarowe

Jeśli przeglądając polskie komunikaty WITD pomyśleliście kiedyś, że nigdzie na drogach nie dzieją się takie „cuda” jak w Polsce, to wiedźcie, że byliście w błędzie. W niemieckich i holenderskich mediach pojawiła się bowiem ostatnio historia kontroli drogowej, która nawet polskich inspektorów mogłaby wprowadzić w prawdziwe osłupienie. A wszystko działo się na trasie B29, na południe od Stuttgartu i nieopodal miejscowości Plüderhausen.

Niemieccy policjanci zatrzymali do kontroli zagraniczną ciężarówkę, w której wykryli problemy z układem hamulcowym oraz kierowniczym. Jak to w Niemczech, werdykt był prosty – samochód dalej nie pojedzie. I tak naprawdę nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie to co wydarzyło się chwilę później. Firma, do której należała niesprawna ciężarówka, postanowiła bowiem wysłać na miejsce kontroli cztery kolejne swoje pojazdy, których kierowcy mieli pomóc koledze. Zanim jednak do tego doszło, policjanci uznali, że może warto byłoby je skontrolować, bo skoro pierwsza ciężarówka poruszała się niesprawna, to kolejne pojazdy też mogą mieć jakieś nieprawidłowości. I tak też było – wszystkie pojazdy zostały sklasyfikowane jako nienadające się do ruchu, brakowało w nich m.in. zderzaków, ładunek był źle zamocowany, brakowało zezwoleń na przejazd, jeden z kierowców przekroczył czas jazdy, a kolejny nie miał przy sobie prawa jazdy.

Za wszystkie niesprawne ciężarówki zatrzymane tak naprawdę przy okazji jednej kontroli zagraniczna firma musiała przekazać Niemcom 7600 euro, co było zaliczką na poczet kar, które już wkrótce miały zostać nałożone na przedsiębiorstwo. Co więcej, ciężarówki nie pojechały dalej, podobnie jak na miejscu zostać musiał jeden z kierowców, 62-latek. Tutaj swoją drogą pojawiły się kolejne problemy, bo kierowca nie dysponował pieniędzmi na paliwo do ogrzewania, a także żywnością, która pozwoliłaby spędzić mu w kabinie kolejne dni. Na szczęście z pomocą przyszli mu pracownicy terenu, na którym ulokowano ciężarówkę, a ponadto policjanci załatwili mu specjalną pożyczkę od organizacji socjalnej. I na tym jednak ta iście patologiczna historia się nie skoczyła…

Po pewnym czasie na miejscu kontroli pojawił się także dźwig, który miał rozładować naczepę pierwszej zatrzymanej ciężarówki, a także kolejny zestaw z tej samej firmy, w którym o dziwo wszystko było w porządku. Szybko okazało się jednak, że z powodu silnego mrozu wszystko w czekającej na rozładunek naczepie zamarzło i przeprowadzenie operacji było niemożliwe. Co więcej, stwierdzono to dopiero w momencie, gdy dźwig już całkowicie przygotował się do pracy, rozkładając całą aparaturę. To natomiast oznaczało, że choć rozładunku nie dokonano, „dziad-trans” zapłacił firmie dźwigowej 360 euro za usługę.

Ostatecznie minęło aż 15 dni zanim wszystkie ciężarówki zostały usunięte z Niemiec.

Dołączone do tekstu zdjęcie jest poglądowe i nie przedstawia opisanej kontroli.