Sprawiedliwość na zakręcie cz. 5 – gdzie jest Rowerek, który kradł ładunki z ciężarówek?

W piątym tekście z kryminalnej serii “Sprawiedliwość na zakręcie” autor Miłosz Urban przyjrzy się jednemu z najbardziej znanych złodziei ładunków w historii lat 90-tych. Poprzednie teksty z tej serii znajdziecie pod tym linkiem.

Na dźwięk słowa „rowerek”, nasza wyobraźnia zaczyna pracować i podsuwa nam przyjemne obrazy z dzieciństwa. Jeśli jednak nieopatrznie powiemy coś o „rowerku” w towarzystwie kierowcy ciężarówki, który pamięta lata dziewięćdziesiąte, wąskie, jednopasmowe drogi i nieoświetlone parkingi, dostrzeżesz zupełnie inną reakcję. Elita tamtych czasów, przemierzająca międzynarodowe trasy starymi F12 czy Iveco Turbostarami czy niezapomnianymi MAN-ami F90, słowo „rowerek” skojarzy z czymś zupełnie innym – strachem, przemocą, bronią przytkniętą do głowy i pełną brutalności kilkugodzinną niewolą. Dlaczego tak jest, postaram się wyjaśnić poniżej.

Historia Rowerka zaczęła się prawdopodobnie tak, jak wszystkich chłopaków, którzy w latach dziewięćdziesiątych zachłysnęli się łatwymi pieniędzmi, złudnym poczuciem władzy i dziką wolnością na drogach, której nie była w stanie okiełznać słaba i niedoinwestowana policja. Bo Rowerek to w rzeczywistości Robert Jacek Prosowski,  szef wysoko wyspecjalizowanej grupy napadającej na ciężarówki. Po obaleniu komunizmu i otwarciu granic Polacy podzielili się na kilka grup. Niektórzy dezorientowani rozglądali się i niewiele rozumieli z otaczającego ich nowego świata, inni na gwałt ściągali do kraju wszystko, co tylko dało się sprzedać – a wtedy dało się sprzedać absolutnie wszystko, a jeszcze inni szukali okazji, jak bez pracy wcisnąć się w ten łańcuch dostaw, najlepiej przejąć towar i zgarnąć z niego pełen zysk, a w najgorszym razie wymusić na dostawcach i sprzedawcach pieniądze za ochronę. Robert Prosowski był jednym z takich właśnie chłopaków. W 1990 roku miał dwadzieścia pięć lat, prawo jazdy na samochody ciężarowe i już pewne doświadczenie w gangsterce, choć po drabinie przestępczej kariery nie zaczął się jeszcze na dobre wspinać. Z zeznań jego kompanów, którzy w 2002 roku stanęli przed sądem wynika, że Rowerek lubił siedzieć za kierownicą, ale znacznie bardziej lubił adrenalinę i znacznie większą gotówkę, niż mógł zdobyć uczciwą pracą. Okazją do złapania wiatru w żagle okazała współpraca z mafią mokotowską pod przywództwem Korka, którego zbrojnym ramieniem był cieszący się ponurą sławą gang obcinaczy palców. Członek tej grupy trafił do Rowerka jako rezydent i dbał o właściwe „ustosunkowanie” gangu w strukturach przestępczych Mazowsza i całej Polski.

Robert Prosowski (w materiałach z procesów przewija się również jako Jacek Prosowski) poza brutalnością i chciwością wykazywał też cechy, które w gangsterskim świecie zapewniły mu posłuch i wyniosły na szczyt – potrafił zapewnić swoim ludziom bezpieczeństwo. Nie skupiał się bowiem jedynie na przejęciu towaru, ale opracował schemat działania, który obejmował wszystkie aspekty znane specjalistom od transportu, włącznie z uszkadzaniem tachografów i innych urządzeń rejestrujących, na podstawie których policja mogłaby odtworzyć drogę, jaką przebyła ciężarówka od chwili przejęcia do porzucenia z ogołoconą z ładunku naczepą.

Jak zatem wyglądał taki napad? Praca gangsterów zaczynała się w od opłacania ludzi w składach celnych i firmach spedycyjnych, którzy sprzedawali im informacje na temat szczególnie intratnych ładunków. Podczas gdy większość kradzieży w Polsce – a na samym Mazowszu pod koniec lat dziewięćdziesiątych działało przynajmniej czternaście dużych grup okradających ciężarówki – była organizowana „w ciemno”, a złodzieje zadowalali się czymkolwiek znaleźli w naczepie, Rowerek zorganizował swój gang jak firmę. Wiedział, co chce kraść, nie narażał się na niepotrzebne ryzyko i dbał o najdrobniejsze szczegóły napadów.

Dzięki temu jego gang stał się jednym z największych w Polsce, mimo że napadał średnio raz na dwa tygodnie. Dzięki sowicie opłacanym informatorom potrafił z potoku ciężarówek wyłuskać konkretny zestaw przewożący drogie zegarki, czy przeprowadzić brawurową akcję, która omal nie zakończyła się skandalem dyplomatycznym, kiedy na terenie Polski zniknęła naczepa pełna komputerów zamówionych przez… rząd Ukrainy. Jak w każdej dużej firmie – a jego grupa tak właśnie działała – impulsem do działania była informacja. Informacja, która dotyczyła albo pojawienia się ciekawego ładunku, albo zapotrzebowania, które można było zaspokoić kradzionym towarem. Ze składów celnych czy świetnie funkcjonującego jeszcze wtedy PKS-u wyciekała informacja – dajmy na to o szalenie modnych wówczas dekoderach telewizji satelitarnej.

Wiedząc kiedy i którędy będzie transportowany drogi towar, Rowerek kontaktował się z… Wiesławem K. wysoko postawionym policjantem, oficerem z Komendy Stołecznej, który nie dość, że informował gang o ewentualnych blokadach i kontrolach, to zgodził się dostarczyć przestępcom oryginalne mundury policyjne. W dwóch ukradzionych radiowozach (takie to były czasy!) zasiadali zazwyczaj Rowerek, Trafal, LaBaron i Piłkarz, czyli rezydent „mokotowa”. Po wyśledzeniu wytypowanej ciężarówki akcja wchodziła w decydującą fazę. Radiowozy z włączonymi sygnałami zatrzymywały kierowcę, który widząc prawdziwe wozy policji nie podejrzewał niczego złego. Takie bezkrytyczne podejście natychmiast się na nim mściło, bo ledwie zaparkował na poboczu czy leśnym parkingu, do szoferki podchodził ubrany w policyjny mundur gangster i prawdziwą bronią zmuszał Bogu ducha winnego mężczyznę do położenia się na ziemi.

Nieszczęśnik szybko trafiał do cywilnego auta, w którym pobity, związany i z zasłoniętymi oczyma musiał czekać na kilka godzin, nie mając pojęcia, czy zaraz nie zostanie zastrzelony. W tym czasie za kierownicę zatrzymanej ciężarówki wsiadał Rowerek i przeprowadzał ją do „dziupli”. Jak rzadko w tym środowisku, przestępcy nie zostawiali po sobie żadnych śladów. Uszkadzane były liczniki, tachografy i inne urządzenia rejestrujące drogę czy wczesne transmitery. Towar znikał z naczepy i natychmiast rozjeżdżał się po Polsce, by nikt nie miał szans go odnaleźć. Po kilku godzinach od zatrzymania na jakimś leśnym parkingu pojawiał się samotny, pusty zestaw, prawidłowo zaparkowany, by nie wzbudzać podejrzeń, a jego kierowca chyłkiem wsiadał w cywilne auto i odjeżdżał. Dopiero wtedy siłowa obsada dostawała sygnał, by wypuścić zmaltretowanego szofera, którego czekało jeszcze kilka godzin przedzierania się przez las, by zawiadomić policję o swoim nieszczęściu.

Gang Rowerka ze swoją dyscypliną i systematycznym podejściem do kradzieży mógłby działać jeszcze bardzo długo, lecz jak zwykle zawiódł człowiek. Jeden z członków grupy, Tomasz P. „Chory”, w 1999 roku wpadł w ręce specjalnie utworzonej grupy do zwalczania przestępstw drogowych, którzy przekonali go do współpracy. Nie wiadomo, na czym polegała moc ich argumentacji, jednak z jakiegoś powodu Chory zdecydował się opowiedzieć stróżom prawa wszystko, co wiedział. Nie przestrzegał jednak zasady, by nie mówić o tym, o czym jeszcze sami nie widzą i w ten sposób spalił kontakt w Komendzie Stołecznej. Dzięki zdobytym informacjom, policja mogła rozpocząć skuteczne polowanie. I pewnie byłoby ono rzeczywiście skuteczne, gdyby nie fakt, że w Polsce wszystko wówczas stało na głowie. Gang działał dalej, policja dalej go łapała, a Chory, mimo statusu świadka koronnego… wrócił do grupy Rowerka, która od jakiegoś czasu dowodzona była przez Tomasza D, Piłkarza. W 2001 roku wpadł w czasie napadu na ciężarówkę i trafił do więzienia, gdzie, jak głosi niepotwierdzona plotka, pojawiali się smutni panowie i pomogli mu popełnić samobójstwo. Koniec końców, znaleziono go powieszonego na przewodzie od telewizora.

W końcu jednak policja wzięła się do roboty i w 2002 roku przed sądem stanęło kilkunastu członków grupy, lecz zabrakło najważniejszego z nich – Rowerka. Przez długi czas policja i inne służby próbowały go odnaleźć. Ogłaszane były apele, wezwania, przeprowadzono setki rozpytań i przeszukań, lecz Rowerek jakby zapadł się pod ziemię. Fama głosi, że choć za wyciągnięcie ręki po nieswoje gangsterowi nic nie grozi, jednak wyciągnięcie ręki po coś, co upatrzył sobie silniejszy gangster może skończyć się… zniknięciem. Z zeznań świadków wynika bowiem, że Rowerek, czy to w wyniku nieporozumienia, zaślepienia chciwością czy też próbą przejęcia terytorium konkurencji, zatrzymał ciężarówkę upatrzoną sobie wcześniej przez gang wołomiński. I choć to zdarzenie pomogło mu uniknąć aresztowania przez policję, to z całą pewnością nie myślał, by zniknąć aż tak definitywnie, że do dziś nikt go nie odnalazł.