Rozbity MAN miał dokończyć trasę – hamulce i naczepa po prowizorycznej naprawie

Zestaw zdjęć opublikowany przez Statens Vegvesen

Kierowca wyszedł ze szpitala, a ciągnik z naczepą prowizorycznie poskładano. Następnie ciężarówka ruszyła w dalszą trasę, udając się na rozładunek w środkowej Norwegii. Tam stan pojazdu tak bardzo zaskoczył odbiorcę towaru, że o sprawie powiadomiono służby kontrolne.

Na miejsce przybyło Statens Vegvesen, a więc norweski odpowiednik transportowej inspekcji. Jak się wówczas okazało, litewski zestaw absolutnie nie nadawał się do użytku, a już tym bardziej do przewozu pełnego, ciężkiego ładunku papieru. Wszystko przez kolizję, w której pojazd uczestniczył jeszcze w Szwecji, w okolicach miejscowości Storlien.

Zdarzenie miało miejsce tuż przed Wielkanocą, na szwedzkiej trasie E14. Pojazd zahaczył tam o stojącą na drodze ciężarówkę, co doprowadziło między innymi do wygięcia ramy w naczepie, uszkodzenia prawego przedniego narożnika w ciągniku, zerwania mocowań zbiorników pneumatycznych i akumulatorów, uszkodzenia przewodu pneumatycznego przy hamulcu, a także zniszczenia jednego z kół osi napędowej. Co więcej, kierowca ciężarówki został przy tym ranny i całą Wielkanoc spędził w szpitalu, będąc pod obserwacją.

Uszkodzonym MAN-em zajęła się firma z branży pomocy drogowej. Pojazd odholowano aż za norweską granicę, do miejscowości Stjørdal, oddalonej o około 70 kilometrów od miejsca zdarzenia. Gdy natomiast Wielkanoc już się skończyła, a kierowca wyszedł ze szpitala, firma opłaciła koszty holowania i poleciła kierującemu dokończenie przewozu. Najpierw trzeba było jednak poskładać MAN-a, by umożliwić jakąkolwiek jazdę. Luźne elementy nadwozia pospinano więc pasami, to samo uczyniono z niedomykającą się naczepą, na oś napędową założono koło w mniejszym rozmiarze, a układ pneumatyczny uzupełniono tymczasowym przewodem.

Po tym zabiegach ciężarówka ruszyła do fabryki papieru w miejscowości Ranheim, na przedmieściach Trondheim. Teoretycznie miała do pokonania tylko 30 kilometrów, więc nie była to duża odległość. Problem jednak w tym, że mowa tutaj o 30 kilometrach krętej trasy z licznymi wzniesieniami, wymagającej dla układu hamulcowego. Ponadto pojazd już z daleka mógł przyciągać uwagę Norwegów i gdy tylko pojawił się w Ranheim, jeden z pracowników firmy postanowił powiadomić o sprawie służby. O tym wspomniałem już na wstępie.

Statens Vegvesen dopilnowało, by po rozładunku ciężarówka nie pojechała już nigdzie dalej. MAN został odesłany do warsztatu, gdzie najprawdopodobniej zostanie naprawiony. Za to dla naczepy nie widziano już przyszłości, z uwagi na poważne uszkodzenie ramy. Co natomiast dla wielu osób może być zaskoczeniem, Statens Vegvesen nie wystawiło żadnej kary i nie wszczęło postępowania przeciwko firmie. Najwyraźniej wynikało z faktu, że ruch pojazdu po drodze publicznej nie został stwierdzony na „gorącym uczynku”.