Reportaż z europejskiej trasy amerykańskim ciągnikiem – Volvo VNL z cysterną

Powyżej: film z opisywanej trasy


Autor materiału: Maarten van der Westen
Tłumaczenie z języka niderlandzkiego

Amerykańskich ciężarówek nie spotyka się już często na naszych drogach, a jako pojazdy do pracy zniknęły one niemal całkowicie. To sprawia, że amerykańskie Volvo VNL z firmy Den Hartogh Logistics jest naprawdę szczególne. Ciągnik ten nie spędza bowiem dni na postoju w ogrzewanym garażu, by wyjechać na zewnątrz tylko jako dla reklamy i efektu. Na nim po prostu się pracuje, robiąc to każdego dnia.

Den Hartogh Logistics chciało przygotować coś wielkiego na swój stuletni jubileusz, świętowany w 2020 roku. Z Ameryki sprowadzono więc tamtejsze Volvo VNL, jedyne tego typu w całej Europie. Niestety, opóźnienia z dopuszczeniem do ruchu sprawiły, że pojazd nie był gotowy na jubileusz, a rozpoczynająca się pandemia ograniczyła możliwości jego wypromowania. Teraz jednak Volvo z numerem 100 codziennie wyjeżdża na drogi i zwraca przy tym naprawdę dużo uwagi.

Rees van der Woude, lat 58, jest stałym kierowcą tego ciągnika. „Jestem z niego bardzo zadowolony”, przyznaje z uśmiechem, gdy wyjeżdżamy z parkingu w Rozenburgu, by odebrać naczepę w Pernis. „Podobno byłem do niego trzeci w kolejce”, dodaje kierowca. „Przez opóźnienie w dostawie odpadło jednak dwóch innych kandydatów i właśnie mi przypadł on w udziale”.

Czy zrobiłem coś źle?

Jest godzina 7 rano, gdy Rees podpina swoją stałą naczepę, w centrum logistycznym firmy Den Hartogh w miejscowości Pernis. Cysterna dzień wcześniej została załadowana przez jednego z jego kolegów, w dużej firmie chemicznej w Botlek. Ze względów bezpieczeństwa zakład ten wpuszcza tylko niewielką grupę kierowców, znających tamtejsze procedury od każdej możliwej strony. „Ta konkretna naczepa jeździ ze mną na stałe i pracę planuje się w taki sposób, by jak najczęściej była ciągnięta przez moje Volvo”, wyjaśnia dalej Rees. Gdy akurat chcę mu wtedy zrobić zdjęcie i stoję gotowy z aparatem, dodaje: „Musisz się bardziej odsunąć. Ten samochód ma promień skrętu Boeinga 747”.

Rees postrzega to jako ogromny komplement, że pozwolono mu przesiąść się na Volvo VNL. Doskonale pamięta, jak wszystko to się zaczęło. „Hans de Hartogh dzwonił do mnie tego dnia trzy razy informując, że musimy porozmawiać. Trochę się tego bałem, byłem przekonany, że zrobiłem coś niewłaściwego. Wtedy jednak się okazało, że Hans kupił amerykańską ciężarówkę i to ja będę mógł ją prowadzić”.

Po rotterdamsku

Trzeba tutaj zaznaczyć, że Kees nie jest pierwszym lepszym kierowcą. Zacznijmy od tego, że zawsze prowadzi on pod kwaratem. „Robię to już od 20 lat i wszędzie jestem z tego krawatu znany”. Po chwili dodaje ze śmiechem: „A teraz też jako ten od amerykańskiego Volva”. Kiedyś Rees był zastępcą kierownika w supermarkecie. Dopiero w okolicach trzydziestki wsiadł za kierownicę, zaczynając od jazdy po porcie. W Den Hartogh Logistics pracuje od trzech lat.

Ta praca idealnie mu pasuje. „Den Hartogh jest pięknie rotterdamski, tak jak ja”, wyjaśnia Rees. „Mówią co myślą, nikt nie zadziera głowy, a przy tym liczą się z człowiekiem. Nie ma innej firmy tak prospołecznie nastawionej wobec swoich kierowców, nieźle jak na rodzinne przedsiębiorstwo z dwoma tysiącami pracowników. Łącznie w czerwonych barwach jeździ już 650 zestawów”.

Typowo amerykańskie

Przez Antwerpię wjeżdżamy w głąb Belgii, a 25 ton chemikaliów w żaden sposób nie męczy ciężarówki. Ciągnik jest z 2020 roku i ma 500 KM pod swoją imponującą maską. „W tym sprzęcie naprawdę wszystko jest amerykańskie”, wyjaśnia Rees. „Co prawda to silnik Volvo, ale ma inne oprogramowanie, co dla serwisu oznacza niemałe wyzwanie”.

Również instalacja elektryczna nie ułatwia sprawy – jest 12-voltowa, a przetwornica musi pracować na 110 volt. Rees musiał nawet zamawiać swoją maszynę do kawy z Ameryki, a amerykańskie radio odbiera tylko nieparzyste częstotliwości FM. Rees jednak się tym nie przejmuje. „Na początku tylne zawieszenie wydawało mi się zbyt sztywne, a skrzynia jakby nie pracowała poprawnie. Wtedy pomyślałem, na co najlepszego ja się porwałem? W międzyczasie samochód zaczął jednak jeździć jak trzeba. Skrzynia zmienia biegi niemal tak dobrze jak w FH, długi rozstaw osi zapewnia duży komfort i jazda jest przyjemnie spokojna”.

Kabina sypialna

„Największą wadą jest brak widoczności z kabiny na koła. Na bramkach do opłat lub punktach ważenia trzeba być bardzo ostrożnym”, wyjaśnia Kees. By pomóc w tym zakresie, w grillu zamontowano kamerę. Typowo amerykańskie są duże, żółte i czerwone przełączniki na desce rozdzielczej, do hamulców postojowych. „I nie muszę samemu otwierać siodła, mam do tego przycisk”, śmieje się Rees. „Wszystkie te Amerykańce to mają.”

Ogromna kabina sypialna jest oczywiście dużym plusem. Poza szerokim łóżkiem znalazło się tam miejsce na szafę ubraniową i pionową lodówkę. Tak długa kabina nie służy tylko do ozdoby, gdyż Rees spędza zwykle w trasie cały tydzień. Z uśmiechem wskazuje na pościel leżącą na łóżku, prezentującą dokładnie jego Volvo. „Fajne, co? Prezent na dzień ojca od moich dzieci”.

Styropian

W Gencie opuszczamy autostradę i kontynuujemy po trzęsących drogach niższej kategorii. Wielkie Volvo VNL przejeżdża tam nie bez wzbudzania uwagi. „W tym samochodzie zbieram niesamowitą liczbę spojrzeń”, mówi Rees. „To jest naprawdę świetne, ludzie odwracają głowy, dzieci pokazują rękoma. U klientów jest podobnie, regularnie schodzi się całe biuro.”

W Roeselare musimy się rozładować w fabryce, która produkuje styropian. Rees lubi tam przyjeżdżać. „Dla kierowców to dobry klient. Wszystko idzie gładko i zawsze są mili.” Praktycznie każdy przechodzący kierowca zatrzymuje się by zrobić zdjęcie, a czekając na rozładunek Rees ma dużo czasu na pogawędki. Dopiero po trzech godzinach zbiornik cysterny jest pusty i możemy ruszać w powrotną drogę.

Lodówka

Rees spokojnie prowadzi po kiepskich, belgijskich drogach, a Volvo VNL co jakiś czas przy tym podskakuje. Kierowca regularnie dziwi się też zachowaniom innych użytkowników ruchu. „Proste dusze” mówi wtedy. Niektórzy kierowcy robią naprawdę zaskakujące rzeczy, żeby tylko wyprzedzić nasze Volvo. Na szczęście większość z nich robi to z kciukiem w górze i pozdrawiając światłami. Reesowi cała ta uwaga sprawia radość. „Kompletnie tych ludzi nie znam”, stwierdza z niekrytym zadowoleniem.

Jedziemy z powrotem do Rotterdamu, gdzie pusta cysterna musi zostać umyta. Niestety przed holenderską granicą nie obywa się bez korka, choć Rees nie daje się tym zirytować. Zamiast tego zjeżdża na bok na kanapkę z szynką i coś do picia. Idąc do kabiny sypialnej dodaje: „To też jest wada takiego Amerykańca – do lodówki masz zawsze daleko.”