Na Zachodzie często można usłyszeć, że polscy kierowcy ciężarówek to zło wcielone, które psuje rynek pracy. W takiej na przykład Holandii posiadanie polskich rejestracji i robienie weekendowej pauzy na parkingu to czasami wystarczający powód, aby być publicznym wrogiem nr 1. Faktem zresztą jest, że coraz więcej firm chętnie sięga po naszych kierowców, nierzadko robiąc dla nich miejsce przez ograniczanie zatrudnienia w kraju pochodzenia firmy. Trudno się temu właściwie dziwić, skoro nasi kierowcy potrafią być dla zachodnich przewoźników wydajniejsi, jazda po dosłownie całej Europie nie jest dla nich żadnym problemem, a jednocześnie godzą się ona zazwyczaj na nieporównywalnie niższe wynagrodzenia. Czy owe przejawy wrogości ze strony zachodnich kierowców są więc równie uzasadnione? Oczywiście nie, bo jeśli ktoś jest tutaj wrogiem, to są to przede wszystkim ich rodacy będący właścicielami firm transportowych i decydujący się na zatrudnianie na wschodzie.
Na tle tego wszystkiego w bardzo interesujący sposób rysuje się najnowsza decyzja firmy PostNord, czyli przedsiębiorstwa powstałego z połączenia duńskich i szwedzkich urzędów pocztowych. PostNord w sposób stały korzysta z usług transportowych dwóch podwykonawców – DSV oraz Kim Johansen Transport Group. Co natomiast chyba nikogo nie dziwi, firmy te mają na liście swoich pracowników także licznych Polaków, Bułgarów i Rumunów. Kierowcy Ci zajmują się przewożeniem duńskiej i szwedzkiej poczty, lecz jednocześnie otrzymują za to wschodnioeuropejskie pensje. I właśnie z tym PostNord postanowiło skończyć.
Firma postawiła swoim podwykonawcom ultimatum – wszyscy zagraniczni kierowcy, w tym więc także Polacy, mają zacząć otrzymywać duńskie pensje. Jeśli natomiast tak się nie stanie, DSV oraz Kim Johansen będą musiały bezwzględnie pożegnać się z lukratywnymi zleceniami od PostNord. Obie firmy mają dwa tygodnie na podjęcie decyzji. Po tym czasie dowiemy się, czy bardziej będzie opłacało im się dać sowite podwyżki kierowcom z naszej części Europy, czy po prostu poszukać innych zleceniodawców.
Cała ta historia jest pewnym ewenementem, bo w całej Europie ogromne firmy nierzadko umywają ręce od wykorzystywania kierowców przez ich podwykonawców. Na przykład taki Dinotrans, który zatrudnia Filipińczyków za niemalże głodowe stawki (więcej m.in. TUTAJ), podobno regularnie ładuje swoje naczepy podzespołami dla największych producentów ciężarówek i nikt tutaj jakoś nie powiedział głośnego „STOP”. Negatywnym przykładem jest też IKEA, która nie przejmuje się specjalnie regularnym ostrzałem związków zawodowych z Beneluxu zarzucających jej opieranie dostaw do sklepów na kabotażu oraz jeżdżących za bardzo niskie stawki Bułgarach i Słowakach z Gilbert De Clercq. Jak wspominałem TUTAJ, jeden z takich Bułgarów spędził w kabinie nawet 9 miesięcy!
Źródło: Fagbladet 3F