Powyżej, w tle, widać opisywany zestaw.
Teoretycznie pioruny nie zagrażają osobom siedzącym w samochodach. W razie ich uderzenia, pojazd tworzy tak zwaną „Klatkę Faradaya”, chroniącą pasażerów przed porażeniem prądem. Jak jednak pokazały ostatnie wydarzenia ze Stanów Zjednoczonych, efekty uboczne takiego uderzenia mogą już być śmiertelnie niebezpieczne…
Teksańska policja otrzymała w poniedziałek zgłoszenie od kierowcy ciężarówki, którego pojazd został uderzony przez piorun. Sam zgłaszający w żaden sposób nie ucierpiał, podobnie jak układ napędowy jego pojazdu. Pojawił się jednak problem z elektroniką, uniemożliwiając kierowcy wyłączenie tempomatu.
W momencie zdarzenia pojazd jechał z prędkością 70 mph, czyli 112 km/h (w Teksasie limit dla ciężarówek to nawet 137 km/h). Taka prędkość została ustawiona na tempomacie i pomimo usilnych prób kierowcy, nie dało się jej obniżyć. Gdy kierowca zdał sobie sprawę z tego problemu, przerażony powiadomił o nim dyspozytora. Ten natomiast zgłosił się na policję, która krótko później obstawiła uszkodzony ciągnik kordonem radiowozów. Droga została oczyszczona z innych pojazdów i ciężarówka miała dojechać do najbliższego podjazdu.
Podejrzewano, że po wyłączeniu i ponownym włączeniu silnika problem zniknie. Prędkość była jednak zbyt duża, by ryzykować odłączenie osprzętu i utratę panowania nad pojazdem. Dlatego kierowca zgasił silnik dopiero na wzniesieniu, gdy prędkość zestawu zauważalnie spadła. Następnie od razu załączył silnik na nowo i gdy tylko wróciło wspomaganie kierownicy zaczął gwałtownie hamować.
Wszystko działo się przy trudnych warunkach pogodowych, więc gwałtowne hamowanie złożyło zestaw w scyzoryk. Na szczęście jednak kierowcy – mającemu 9 lat doświadczenia w transporcie – nic się przy tym nie stało. Czy natomiast zachował się on w tej sytuacji w pełni poprawnie? Na to pytanie odpowiedzą śledczy, który wyznaczono do zbadania wypadku.