Myśląc o uprawianiu sportu w trasie, od razu do głowy przychodzą ćwiczenia siłowe lub szeroko rozumiana jazda na rowerze. W tym artykule przyjrzymy się jednak zupełnie innej formie aktywności, mianowicie… nurkowaniu. Jak bowiem pokazuje przykład Romana Pązika z Łodzi, regularne trasy na Portugalię i Hiszpanię są doskonalą okazją do rozwijania właśnie tego podwodnego hobby.
Roman związał się z branżą transportową natychmiast po wyjściu z wojska, w 1992 roku. W międzyczasie zaczął też swoją przygodę z nurkowaniem, dwa lata później zdobywając pierwsze uprawnienia. Niemniej, jak wspomina, ówczesne realia w transporcie nie pozostawały wiele wolnego czasu na tego typu zabawy. Gdy bowiem w 1997 roku zaczął wykonywać trasy międzynarodowe, między Polską a Beneluksem, pracę kończył zwykle w okolicach sobotniego wieczora. Wynikało to z 30-godzinnych kolejek na granicach oraz z mniejszej kontroli nad normami czasu pracy. Z biegiem lat praca ulegała jednak coraz większemu unormowaniu, a sam Roman przeniósł się na inny kierunek, kursując z Polski na Półwysep Iberyjski. W marcu 2010 roku wpadł więc na pomysł zabrania ze sobą sprzętu do nurkowania, by zejść pod wodę w czasie weekendowej pauzy pod Lizboną. Plan ten jak najbardziej wypalił i tak Roman zaczął łączyć nurkowanie z wyjazdami w normalne trasy.
Dzisiaj kierowca robi to już trzynasty rok z rzędu, głównie na wybrzeżach Hiszpanii oraz Portugalii. Wypracował wręcz rozległą listę parkingów, które idealnie się do tego przedsięwzięcia nadają. To między innymi zatoczki w strefach przemysłowych, czy place przy budowach i portach, które pozwalając pozostawić ciężarówkę, a przy tym znajdują się bardzo blisko morza. Jak też wspomniałem, okazją do tego nurkowania są zwykle weekendowe pauzy, jakie nierzadko wypadają w trasach do Portugalii i Hiszpanii. Ewentualnie mogą to też być dni ze świątecznymi zakazami ruchu, czy po prostu sytuacje, gdy za- lub rozładunek okazuje się mocno opóźniony. Roman korzysta przy tym z tak zwanych baz nurkowych, a więc miejsc, gdzie proces wejścia pod wodę jest profesjonalnie zorganizowany. Najczęściej wiąże się to też z wypłynięciem łodzią na morze, by dzięki temu dotrzeć do szczególnie ciekawych miejsc, na przykład kryjących podwodne jaskinie.
W soboty takie wyprawy zaczynają się zwykle o godzinie 8 rano, więc Roman wstaje wówczas bardzo wcześnie, wyjmuje z ciężarówki rower, pakuje sprzęt do nurkowania i rusza w kierunku bazy nurkowej, by rozpocząć tam kilkugodzinną wyprawę. Choć, co ciekawe, są też miejsca działające w dni robocze, a nawet nocą, gdy pod wodą budzą się do życia bardzo specyficzne gatunki ryb. Zdarzało się więc, że Roman zjeżdżał na parking w czwartek o godzinie 19, a dwie godziny później był już w bazie nurkowej, odbywając tak zwany briefing, a więc odprawę przed wypłynięciem na morze. Tutaj od razu dodam, że takie briefingi wymagają w Hiszpanii lub Portugalii komunikatywnej znajomości języka angielskiego.
Oczywiście istotnym tematem jest tutaj sprzęt, który częściowo jeździ w ciężarówce, a częściowo jest po prostu wynajmowany. W tej pierwszej kategorii znajdują się przede wszystkim pianka, automaty do oddychania, płetwy oraz tak zwany jacket nurkowy, czyli specjalnie przygotowana kamizelka. To rzeczy zajmujące na tyle mało miejsca, że Roman bez problemu mieści je w schowkach Mercedesa Actrosa GigaSpace. Niemniej trzeba pamięć o odpowiednim utrzymaniu tych elementów, płucząc je ze słonej wody w specjalnych wannach, a następnie też dokładnie susząc. W tej ostatniej operacji przydaje się po prostu przednia część kabiny. Za to elementy szczególnie ciężkie i nieporęczne, jak ołowiany balast oraz butle ze sprężonym powietrzem, kierowca pozyskuje od baz nurkowych, co zwykle mieści się w opłacie za całą usługę. Poza tym nieodłącznym elementem całej operacji często okazuje się rower, pozwalający dojechać z ciężarówki do bazy nurkowej. Wszystko jest więc też kolejnym przykładem na to, jakie możliwości otwiera wożenie własnych „dwóch kółek”.