Niemieckie myto ma zależeć od emisji CO2, promując małe pojemności, gaz ziemny i silniki elektryczne

iveco_stralis_np_lng

Na zdjęciu: Iveco Stralis NP z 400-konnym, 8,7-litrowym silnikiem na LNG

Dzisiaj wysokość opłat za drogi zależy od ilości osi oraz spełnianej normy Euro. Niemcy chcieliby jednak pójść o krok dalej, zamiast patrzyć na normy Euro, uzależniając wysokość opłat bezpośrednio od emisji dwutlenku węgla. Takie plany wyjawił sam niemiecki rząd, więc ich realizacja w bliżej nieokreślonej przyszłości wydaje się być jak najbardziej możliwa.

Uzależnienie opłat drogowych od emisji CO2 miałoby promować inwestowanie w ciężarówki na paliwa alternatywne. Przykładem może być tutaj płynny gaz ziemnego LNG, którego spalanie emituje o nawet kilkadziesiąt mniej procent CO2 niż spalanie oleju napędowego. Najbardziej opłacalne stałyby się zaś ciężarówki elektryczne, jako że w ich przypadku bezpośrednia emisja CO2 po prostu nie występuje.

Jeśli natomiast chodzi o samochody z silnikami spalinowymi, to pościg za ograniczeniem emisji CO2 zapewne doprowadziłby do gwałtownego ograniczenia pojemności skokowych. Można się bowiem domyślać, że przy wyliczaniu stawek opłat Niemcy posiłkowaliby się danymi uzyskanymi od producentów, w ramach homologacyjnych testów emisji. Faktem zaś jest, że bardzo wysilony silnik o niewielkiej pojemności wygeneruje w idealnych warunkach bardzo niskie spalanie, a wraz z tym niską emisję CO2. Już teraz coś takiego widzimy zresztą w branży samochodów dostawczych, gdzie do 3-tonowych pojazdów montuje się motory o pojemności zaledwie 1,6 litra, a wraz z tym do folderów trafiają obietnice abstrakcyjnie niskiego zużycia paliwa.

Dla wyjaśnienia: dzisiejsze normy Euro nie regulują kwestii emisji CO2. Ograniczają się one do substancji typowo szkodliwych, jak na przykład tlenki azotu.