Urzędu Ochrony Konkurencji i Konsumenta (UOKiK) dokonał nalotu na siedziby firm Dino oraz Biedronka, a także na biura całej grupy firm transportowych. Szukano przy tym dowodów na zmowę, która może dotyczyć zatrudniania kierowców ciężarówek.
Wszystko odnosi się do faktu, że obie sieci handlowe korzystają z większej grupy podwykonawców, dysponujących własnymi ciągnikami i zatrudniającymi własnych kierowców. Zwykle jedno centrum dystrybucyjne obsługiwane jest przez kilku takich przewoźników, w oparciu o długoterminową współpracę. Teoretycznie powinno to więc umożliwiać kierowcom przenoszenie się od jednej firmy transportowej do drugiej, podążając na przykład za lepszym wynagrodzeniem.
UOKiK otrzymał informację, według których ta ostatnia możliwość została zabrana. Jak podaje oficjalny komunikat, miałoby to polegać na tym, że „przedsiębiorca, którego pracownik odszedł z pracy bez porozumienia z nim, składał „blokadę” takiej osoby do sieci. Wówczas kierowca nie mógłby podjąć zatrudnienia u innego przewoźnika obsługującego dane centrum dystrybucyjne”. Innymi słowy, kierowca zwalniający się u jednego podwykonawcy, nie mógłby swobodnie podjąć się pracy w innej firmie obsługującej tę samą sieć marketów, w tym samym regionie. I właśnie tutaj UOKiK podejrzewa złamanie prawa, w postaci nielegalnej zmowy, mogącej niekorzystnie wpływać na warunki pracy kierowców, w tym przede wszystkim na wzrost wynagrodzeń.
Cała sprawa miała trafić pod lupę za sprawą zgłoszonego sygnału. Następnie urzędnicy dokonali wstępnej analizy, po czym zdecydowali się właśnie na „naloty” w biurach. Pod obstawą policji, pracownicy UOKiK weszli do wspomnianych firm, zabierając ze sobą obszerną dokumentację. Teraz jest ona poddawana analizie, weryfikując dwie zasadnicze kwestie: czy do nielegalnej zmowy faktycznie doszło i czy była ona świadomie koordynowania przez obie sieci marketów?
Jak na razie postępowanie prowadzone jest „w sprawie”, a nie przeciwko konkretnym przedsiębiorcom. Tym samym nikt nie usłyszał jeszcze konkretnych zarzutów. Jeśli natomiast podejrzenia się potwierdzą i zmowa zostanie potwierdzona, firmom grozi kara w wysokości do 10 procent obrotu, a poszczególnym menadżerom grzywny w wysokości do 2 mln złotych.
Na koniec trzeba wyjaśnić jeszcze jedną kwestię. Mianowicie, czym omawiana sprawa miałaby się różnić od zwykłego „zakazu konkurencji”, jak najbardziej legalnego i często umieszczanego w umowach o pracę? Jak wyjaśnia UOKiK, „zakaz konkurencji” może zostać wprowadzony z własnej inicjatywy pracodawcy, ale nie może być elementem konkretnego porozumienia między kilkoma firmami. W tym drugim scenariuszu zachodzi bowiem nielegalna zmowa.