Od początku bieżącego roku w Czechach funkcjonują nowe przepisy. Tamtejsza policja oraz służba celna mogą żądać przy kontroli opłacenia mandatów z przeszłości, a w przypadku odmowy takiej zapłaty, mają też prawo, by zarekwirować tablice rejestracyjne. W skrajnych przypadkach egzekwowane kary mogą sięgać nawet na 20 lat wstecz, natomiast przepisywanie mandatów odbywa się w oparciu o dane rejestracyjne, a konkretnie o zapisanego w nich właściciela. I właśnie tutaj pojawia się przestroga, gdyż o ile w przypadku aut używanych prywatnie może mieć to sens, to użytkownicy firmowi, w tym zwłaszcza przewoźnicy, właśnie znaleźli się w ogromnym zagrożeniu…
Poznańska firma Hor-Ban Trans poinformowała mnie o niemałym wydatku, który sprowadziły na niego właśnie te nowe przepisy. Otóż czeska policja zatrzymała jego zestaw do autostradowej kontroli, a funkcjonariusz zażądał od kierowcy opłacenia zaległych kar na łącznie 23,8 tys. koron, czyli około 4,8 tys. złotych. Były to nieopłacone mandaty przepisane do oficjalnego właściciela ciągnika siodłowego. Problem jednak w tym, że ciągnik siodłowy pochodził z leasingu, a więc w dowodzie rejestracyjnym nie widniał ów poznański przewoźnik, lecz po prostu firma leasingowa. Co więcej, policjant nie mógł podać informacji, jakimi konkretnie pojazdami popełniono wykroczenia, za które trzeba było się rozliczyć. Wszystko wskazywało więc na to, że mogły to być kary dotyczące zupełnie innych pojazdów i zupełnie innych firm, ale korzystających z tego samego leasingodawcy.
Brzmi absurdalnie? Niestety, nie dla czeskiej policji, gdyż po prostu tak ułożono tamtejsze przepisy. Jak więc zapowiedziałem już na wstępie, gdy firma transportowa odmówiła opłacenia kar, skończyło się na konfiskacie tablic rejestracyjnych i uziemieniu ciężarówki na autostradowym parkingu. Pojazd stał tam przez dwa dni, w czasie których firma konsultowała się między innymi z polskimi władzami konsularnymi w Pradze. Te zaś potwierdziły, że czeskie prawo przybrało właśnie taką formę i niewiele można z tym zrobić. Dlatego też mandat w końcu trzeba było opłacić, w tym przypadku robiąc to osobiście, na posterunku. I tak z konta zniknęło 4,8 tys. złotych, czyli na przykład 640 litrów oleju napędowego, a przewoźnik będzie musiał szukać jakiejkolwiek drogi, by odzyskać swoje pieniądze. Gdy uda się ją znaleźć, postaram się wrócić do tego tematu z aktualizacją.