W ostatnich dniach omawiałem doniesienia dotyczące litewskiej Vlantany oraz łotewskiego Kreissa. Vlantana postanowiła całkowicie zamknąć swój norweski oddział, z uwagi na utratę licencji oraz kluczowych klientów. Kreiss otrzymał tymczasowy zakaz kabotażu, obowiązujący przez niemal dwa tygodnie. Teraz zaś mamy trzeci, podobny przykład, dotyczące łotewskiej firmy Dinotrans.
Zaczęło się bardzo niepozornie. Dinotrans został przyłapany na wykonywaniu nielegalnego kabotażu i Norwegowie nałożyli na firmę mandat w wysokości 100 tys. koron. W przeliczeniu na naszą walutę to około 42 tys. złotych, czyli kwota nieporażająca. A jednak, krótko później firma odpowiedziała na to w zaskakujący sposób.
Powołując się na „kilka powodów”, Dinotrans postanowił całkowicie zrezygnować z wykonywania kabotażu na terenie Norwegii. Norweskie ładunki będą podejmowane tylko w celu wykonywania tras międzynarodowych. Jedynym, sporadycznym wyjątkiem mają być przerzuty po kraju, w celu podjechania bliżej głównego miejsca załadunku.
Powyższa informacja została podana przez firmę na początku listopada ubiegłego roku. Zatytułowano ją wówczas „Nowa polityka dla Norwegii”. Dopiero w ostatnich dniach sprawa zyskała jednak rozgłos. To zasługa opisania jej przez norweskie stowarzyszenie przewoźników NLF.
Co też zwraca uwagę, to zasięg powyższej decyzji. Dinotrans postanowił zrezygnować z kabotażu tylko i wyłącznie w Norwegii. Firma dalej chce go jednak wykonywać na terenie Niemiec oraz Szwecji. Coś więc musi być w Norwegii takiego, co skutecznie odstraszyło Łotyszy. Albo to coraz odważniejsze wyroki tamtejszych służb kontrolnych, albo też wysoka płaca minimalna, wynosząca ponad 70 złotych za godzinę.
A jeśli zastanawialiście się, skąd kojarzycie firmę Dinotrans, to już Wam wyjaśniam. W 2014 roku to właśnie to przedsiębiorstwo jako pierwsze zasłynęło z zatrudniania filipińskich kierowców ciężarówek. Sprawa wywołała wówczas ogromną aferę, a wśród oskarżeń wobec przewoźnika były między innymi „pauzy” odbywane w… namiotach.