W nawiązaniu do artykułu z ubiegłego tygodnia, dotyczącego lodu spadającego z naczep, Czytelnik Kamil postanowił podzielić się swoją własną historią. Pochodzi ona z ostatniego dnia ubiegłego roku i skończyła się na wzywaniu ciężkiego holownika pomocy drogowej.
31 grudnia 2024 roku Kamil zjeżdżał z trasy prowadzącej do Rumunii oraz Ukrainy. Zmierzał w stronę przejścia granicznego w Dołhobyczowie, gdy na obwodnicy Lwowa trafił na zestaw z plandekową naczepą, z którego zsunęła się bryła lodu. Ciężki obiekt trafił w przednią szybę jego ciągnika, akurat w miejsce lewej wycieraczki, przez co szkło uległo popękaniu, ale na szczęście nie przebiło się na wylot. Tymczasem oblodzony zestaw pojechał dalej, wszak jego kierowca zapewne nawet niczego nie zauważył.
Kupienie przedniej szyby do Volva FH trzeciej generacji zapewne nie byłoby większym problemem. W związku ze zbliżającym się Sylwestrem wszystkie warsztaty w okolicy miejsca zdarzenia były już jednak zamknięte. Dlatego Kamil postanowił ruszyć dalej, w stronę polskiej granicy, z której do domu miałby już tylko 200 kilometrów.
Niestety, gdy zestaw dotarł do Dołhobyczowa, polscy pogranicznicy zakazali mu dalszej jazdy. Ciągnik uznano bowiem za niesprawny, co przy okazji zrodziło groźbę otrzymania mandatu karnego w wysokości nawet 3 tys. złotych. Jednocześnie Kamil otrzymał dwie opcje: zawrócenie na ukraińską stronę, co wiązałoby się z Sylwestrem i Nowym Rokiem spędzonym w kabinie, lub wezwanie holownika pomocy drogowej, by ten przeciągnął cały zestaw przez terminal graniczny, robiąc to pod okiem funkcjonariuszy.
Ostatecznie Kamil wybrał tę drugą opcję, przejeżdżając przez granicę na sztywnym holu, za trzyosiowym Mercedesem z pobliskiego przedsiębiorstwa pomocy drogowej. Trudno nie stwierdzić, że było to po prostu formalnością, wszak równie dobrze zestaw mógłby przejechać o własnych siłach. Na szczęście jednak ta formalność wystarczyła, by pogranicznicy byli zadowoleni i nie wystawili mandatu.
Cała ta historia odnosi się oczywiście do patowej sytuacji, wynikającej z przepisów oraz konstrukcji samochodów ciężarowych. Kierowcy są odpowiedzialni za oczyszczanie dachów swoich pojazdów, co szczególnie w nadwoziach z miękkim poszyciem jest newralgicznym tematem. Jednocześnie przepisy regulujące bezpieczeństwo w miejscu pracy zabraniają wchodzenia na wysokość powyżej metra lub dwóch (w zależności od kraju) bez odpowiedniego sprzętu, przeszkolenia i ubezpieczenia. To de facto uniemożliwia wejście na naczepę, tym bardziej, że jest to rzecz zwyczajnie niebezpieczna.
Najlepszym rozwiązaniem tego problemu są systemy zapobiegające osadzaniu się lodu lub systemy ułatwiające jego usuwanie. W ciągu ostatnich kilku lat prezentowałem kilka potencjalnych rozwiązań, mianowicie: pneumatyczny rękaw unoszący dach, mechaniczny system unoszący dach, rampy w formie rusztowań, bramownice z ukośnie ustawioną szczotką, czy potężne, podwójne dmuchawy. Problem w tym, że nadal wszystko to należy w europejskim transporcie do rzadkości. Inną opcją mogą być więc narzędzia ręczne, wożone indywidualnie, choć i to rozwiązanie nie jest idealne, z uwagi na ograniczony dostęp do dachu, a w efekcie różną skuteczność. Oto przykłady: skrobaczka na kilkumetrowym wysięgniku, skrobaczka w formie dmuchanej oraz domowej roboty narzędzie z deski i miotły.
Na koniec, dla zainteresowanych dodam, że to naprawdę ładne Volvo to model FH 460 EEV Globetrotter XL, rocznik 2012, z przebiegiem wynoszącym obecnie 1,25 miliona kilometrów. Kamil Osiej jest jego kierowcą i właścicielem, regularnie kursuje na trasach międzynarodowych, a przy tym stara się dbać nie tylko o stan techniczny, ale też i wizualny. Dzięki temu kilkunastoletni „FH-acz” nadal wyróżnia się na drodze, wyglądając lepiej niż niejeden zupełnie nowy ciągnik. Kilka przykładowych zdjęć znajdziecie poniżej, zarówno z drogi, jak i ze zlotu.
Ze zbiorów Trucksfoto.pl:
Ze zbiorów Truck-Spotters.eu: