Koszty ładowania Tesli wzrosły o około 20 proc. – posiadacze ciężarówek nie byliby z tego zadowoleni

Przyzwyczailiśmy się już do doniesień o podwyżkach cen paliw. W ostatnich dniach świat obiegła jednak informacja o zupełnie nowym charakterze. To masowa podwyżka cen energii elektrycznej w samochodowych ładowarkach, narzucona przez firmę Tesla. Wszystko zaś dzieje się ledwie kilka miesięcy przed wdrożeniem do produkcji ciężarowej Tesli Semi (na zdjęciu).

Pierwsze informacje w tej sprawie pojawiły się już w połowie stycznia. Tesla podniosła wówczas koszty korzystania z ładowarek Supercharger o około 20-40 procent. Podwyżki te miały być zauważalne na większości rynków, w tym między innymi w Europie.

Szczególnie wielkie oburzenie wywołało to jednak w Ameryce. Przy tamtejszych cenach paliw, koszty ładowania Tesli stały się bowiem porównywalne z kosztami tankowania samochodów osobowych. Ba, jazda autem spalinowym mogła być nawet minimalnie tańsza.

Rozgłos, który zdobyła ta sprawa, szybko skłonił Teslę do częściowego wycofania się z podwyżek. Ograniczono je mniej więcej o połowę, to jest do około 10-20 procent. Dla przykładu, w Norwegii było to 21 procent, natomiast w Nowym Yorku 16 procent. Inna sprawa, że to nadal naprawdę sporo. Wyobraźmy sobie bowiem, że kupujemy jakiś pojazd skuszeni bardzo niskimi kosztami eksploatacji, aż tu nagle koszty te rosną o jedną piątą.

No to teraz wyobraźmy sobie jeszcze, że nagle na drogi zaczną wyjeżdżać tysiące egzemplarze ciężarowych Tesli. Pojazdy te będą miały ogromne zapotrzebowanie na prąd, a także będzie trzeba dla nich zbudować nowe, większe miejsca do ładowania. Łatwo się więc domyślać, że takie historie, jak powyżej, przestaną być wówczas tylko ciekawostką.