Koniec „busów” z 12-paletowymi zabudowami, zmiana sposobu homologowania oraz wyższe ceny

Od 1 września zacznie obowiązywać konieczność badania samochodów dostawczych wg normy WLTP i co za tym idzie spełnienia ostrych wymogów emisji min CO2 w prawie rzeczywistych warunkach eksploatacji.

Przypomnijmy o co chodzi z tym WLTP. Jest to badanie, które urealnia wyniki emisji spalin. Wcześniej obowiązujący sposób badania (NEDC), które można określić jako laboratoryjne, był na tyle prosty, że został wykorzystany przez niektóre firmy do manipulacji wynikami. M.in. słynna afera Volkswagena. Nowa norma to rzetelny cykl badań, który odwzorowuje rzeczywiste warunki eksploatacyjne.

Z tego też powodu badaniu musi podlegać konkretny, rzeczywisty samochód. Chodzi o to, że liczy się wszystko co ma zasadniczy wpływ na spalanie. W osobówkach było to m.in. wyposażenie. Przecież nawet ten sam model auta osobowego  z dołu cennika może nie mieć nawet klimatyzacji. Taki sam model w wersji „full wypas” będzie miał dodatkowe wyposażenie, które nie tylko obciąży silnik czy alternator, ale dodatkowo będzie ważyć nawet kilkadziesiąt kilogramów. Czyli de facto, z punktu widzenia spalania, nie będą to takie same samochody.

No dobrze. Co to oznacza dla aut dostawczych? Tu także wpływ będzie miała waga…. ale i jeszcze coś bardzo istotnego – powierzchnia czołowa, czyli współczynnik oporu powietrza. Z tego powodu producent, który wystawi homologację, będzie musiał znać parametry auta już w końcowej wersji. W końcowej, to znaczy z wyposażeniem oraz ewentualną zabudową. Jest to o tyle istotne, że nowe przepisy nie przewidują „poprawiania” auta, które nie spełnia normy. Czyli jeśli podczas kontroli na drodze okaże się, że auto jest inne, niż homologowane, zostanie całkowicie wycofane z eksploatacji.

Oczywiście producenci uspokajają, że jeśli będziemy chcieli kupić nowe auto po 1 września, to nie będzie z tym żadnego problemu. Niemniej kilka istotnych zmian może się pojawić. Już dziś na przykład wiadomo, że norm nie spełnią auta o szerokości 2450 mm, zabudowywane po tzw. szerokości paletowej.  To oznacza, że nie da się już robić zabudowy 12 EP na Masterze (na zdjęciach powyżej), czy nawet 10EP z za kabinową sypialnią. Warianty te znikną także w przypadku Iveco Daily serii 35. Prawdopodobnie ciężko będzie też spełnić normę niektórym samochodom z bardzo ciężkimi zabudowami, jak na przykład mroźniami.

Część aut z obecnych zapasów została zgłoszona do tak zwanych końcowych list produkcji i będzie jeszcze można po 1 września kupić auta „w starej” homologacji. Z dnia na dzień wybór będzie jednak malał. Dystrybutorzy mogą też zostać zmuszeni do zarejestrowania części samochodów na siebie, przed 1 września. Na klientów będą one więc czekały już zarejestrowane, z upływającym okresem gwarancji.

Poniżej: nowe Iveco Daily, trafiające właśnie do salonów

Trudno się jednak spodziewać dodatkowych promocji, bo ceny aut dostawczych i tak są już bardzo niskie. Niższe nawet od tych sprzed roku czy dwóch lat. Wynika to między innymi z faktu, że polscy importerzy liczyli na dalszy, dynamiczny wzrost sprzedaży aut z tego segmentu. Duża była też dostępność samochodów na placach, a dodatkowo zawirowania w transporcie europejskim ograniczyły sprzedaż tak zwanych „międzynarodówek”.

Jeszcze jeden aspekt. Zmiana norm zbiega się u wielu producentów dostawczaków z wymianą modeli. Oznacza to więc nie tylko ograniczenia co do swobody w zabudowie oraz modyfikacji, ale także radykalny wzrost cen. Już dziś wiadomo, że nowe modele będą nawet 10-15 tysięcy złotych droższe. Mając na jednak uwadze, że „nowe” w większości przypadków oznacza po prostu face lifting i dorzucenie kolejnych, elektronicznych gadżetów, trudno szukać ekonomicznego uzasadnienia dla nowych modeli. Ponadto popularny Fiat Ducato 2.3 będzie od teraz korzystał z AdBlue, co też nie jest dobrą wiadomością. Jedyna pozytywna zmiana to fakt, że nowe silniki Peugeota i Citroena będą miały pojemność o 10% większą.

Marcin Szymański

eDostawcze.pl