Kółko ze Szwajcarii do Hiszpanii elektrycznym zestawem – ile to trwało i jak wyglądało?

Ciężarówki z dalekobieżnym nadwoziem oraz elektrycznym napędem to zjawisko, które nadal wzbudza niedowierzanie, a czasami nawet śmiech. Szwajcarska firma transportowa Krummen Kerzers postanowiła więc udowodnić, że elektrykiem da się przejechać nawet przez pół Europy, ze Szwajcarii do Hiszpanii. Pokonana w ten sposób trasa już została okrzyknięta rekordem dystansu pokonanego przez elektryczną ciężarówkę, a poniżej postaram się Wam wyjaśnić jakie towarzyszyły temu okoliczności.

W omawianym przejeździe uczestniczyło 660-konne Volvo FH Electric, oferujące około 300 kilometrów zasięgu na jednym ładowaniu i wyposażone w kabinę sypialną typu Globetrotter. To niemal taki sam pojazd, jak ten prezentowany przeze mnie w następującym artykule: Volvo FH Electric w teście na polskich drogach: 500 kilometrów i pauza w kabinie. Na co dzień zestaw ten można spotkać na krótszych, szwajcarskich trasach, gdzie ograniczony zasięg nie stanowi większego problemu. Jakiś czas temu właściciel firmy Krummen Kerzers miał jednak zażartować, że wyśle swój elektryczny zestaw nawet do Hiszpanii. I tak też zrobił 16 stycznia 2023 roku, gdy Volvo FH Electric wyjechało z Zurychu do hiszpańskiej Walencji, by podjąć tam ładunek 20 ton pomarańczy i wrócić z nim do Szwajcarii.

Co ciekawe, za kierownicą wcale nie zasiadł kierowca obeznany w elektrykach. Zamiast tego trasy zgodził się podjąć Balint Schnell, kierowca pracujący w firmie od pięciu lat i dotychczas obsługujący wyłącznie ciężarówki spalinowe. Nigdy wcześniej nie prowadził on zestawu po hiszpańskich drogach, a przy okazji tej trasy musiał się też wykazać szczególną cierpliwością oraz skupieniem. Konieczne było bowiem przestrzeganie ścisłych zaleceń w kwestii doboru punktów ładowania, a jednocześnie bieżące analizowanie czynników, które mogłyby ograniczyć zasięg, jak na przykład wiatr, czy układ drogi. Poza tym kierowca musiał pogodzić się z wielokrotnym spinaniem i rozpinaniem zestawu, by podjeżdżać pod ładowarki samym ciągnikiem, a w razie potrzeby kontaktować się też z działem pomocy technicznej firmy Ionity, czyli operatorem sieci ładowarek publicznych.

Sam przewoźnik dokonał przed trasą gruntownej analizy, szukając tych punktów ładowania, do których da się w ogóle dojechać 40-tonową ciężarówką. Najbardziej problematyczna okazała się przy tym wschodnia Hiszpania, gdzie na ostatnim odcinku, za Barceloną, liczba punktów osiągalnych przez zestaw była naprawdę minimalna. To właśnie na przedostatnim ładowaniu przed Walencją kierowca przeżywał więc najbardziej nerwowe chwile, podjeżdżając pod ładowarkę z zaledwie kilkoma procentami zasięgu, mając już ograniczony dostęp do elektroniki na pulpicie, by oszczędzać w ten sposób energię. Ostatecznie jednak wszystko się udało, ciężarówka dotarła na załadunek pomarańczy, a następnie udało się też wykonać przejazd powrotny, dostarczając cytrusy do Zurychu.

Zdjęcie z ładowania:

Skoro już o ładowarkach mowa, to pozwolę sobie wyjaśnić, że Volvo FH Electric jest w stanie przyjąć moc ładowania do 250 kW, a czas pełnego uzupełnienia energii z taką mocą to 2,5 godziny (oficjalne dane producenta). Jeśli natomiast chodzi o wspomnianą sieć Ionity, to w Europie Zachodniej dosyć powszechnie udostępnia ona ładowarki o mocy nawet 350 kW. Jeśli więc nie odnotowywano akurat żadnych problemów technicznych lub nadmiernego obłożenia stacji, ciężarowe Volvo mogło ładować się ze swoją maksymalną mocą. Niemniej nawet w najbardziej pozytywnym scenariuszu trzeba założyć, że przymusowe przerwy od jazdy zajmowały tutaj o kilka godzin więcej na dobę niż w pojeździe spalinowym. Tym bardziej, że po naładowaniu kierowca zawsze musiał odpiąć kabel i odjechać ciągnikiem spod słupka, by nie naliczona została opłata za jego blokowanie. Wówczas następowało więc przerwanie pauzy i postój dobowy trzeba było liczyć od początku.

A skoro wszystko to mamy już omówione, możemy sobie odpowiedzieć na najważniejsze pytanie – ile to wszystko trwało? Jak już wspomniałem, Volvo FH Electric wyjechało z Zurychu 16 stycznia 2023 roku. 18 stycznia pojazd dotarł do Barcelony, 19 stycznia był w Walencji, natomiast 23 stycznia, jeszcze przed zapadnięciem zmroku, wrócił do Zurychu. Łącznie mamy więc tutaj 7 dni na około 3000-kilometrową trasę, co – jak łatwo policzyć – powinno uwzględnić też odpoczynek tygodniowy, chociażby ten skrócony, 24-godzinny. Sam szwajcarski przewoźnik przyznał więc w swoim prasowym komunikacie, że jazda ciężarówką spalinową byłaby o jeden dzień krótsza, co zapewne pozwoliłoby też uniknąć tygodniowej pauzy w drodze. Co więcej, firma również przyznała, że szybkie uzupełnianie energii na publicznych ładowarkach było droższe niż tankowanie ciężarówki spalinowej, a i planowanie trasy okazało się bardziej intensywne. Niemniej Szwajcarzy też podkreślają, że powyższy eksperyment i tak jest wielkim sukcesem i po prostu wyznacza kurs na przyszłość. Ma być on bowiem dowodem na to, że jeśli tylko proces ładowania zostanie nieco przyspieszony, infrastruktura nieco ulepszona, a zasięg na jednym ładowaniu nieco zwiększony, elektryki naprawdę będą mogły obsługiwać dalekobieżne trasy.