Kierowców nikt nie słucha cz. 3 – firmy, fabryki, korporacje i warunki na rozładunkach

Witam w trzecim tekście z serii “kierowców nikt nie słucha”, pisanym przez zawodowego kierowcę Filipa Mężyńskiego. Poprzednie publikacje znajdziecie pod tym linkiem, a poniżej Filip poruszy kwestię warunków na rozładunkach.

W kolejnym z moich felietonów chciałbym się zająć problemami z którymi, my kierowcy borykamy się praktycznie każdego dnia. Bo prawie codziennie mamy do czynienia z firmami do których dostarczamy ładunki bądź je z nich odbieramy. Czasem są to manufaktury bądź warsztaty wytwórcze albo np. rolnicy, czy rzemieślnicy, a innym z kolei razem ogromne fabryki, czy korporacje należące do najbogatszych tego świata. Mimo zasadniczych różnic w skali działania wymienionych podmiotów nasze problemy z nimi związane bywają dokładnie takie same.

Dojazd

Gdy dostarczamy ładunki do małych miejsc zazwyczaj liczymy się z tym, że nie będzie tam możliwości zostania na terenie firmy na noc czy np. dojazd może być problematyczny tj. wąski, bądź w środku miasta, z czym miałem do czynienia jeżdżąc kiedyś regularnie chłodnią do Włoch. Zdarzyło mi się mieć rozładunek we Włoszech, w centrum średniej wielkości miasta. Przecierałem oczy ze zdziwienia, gdy nawigacja wskazała że jestem na miejscu, bo przy ruchliwej ulicy stały jedynie mieszkalne bloki. Zaparkowałem auto na światłach awaryjnych i poszedłem do bloku o wskazanym w CMR numerze. Owszem na domofonie był przycisk firmy, dla której miałem dwie palety świeżego łososia. Zadzwoniłem i polecono chwilę zaczekać w aucie. Po około 5 minutach pod tył naczepy podjechała malutka Lancia Ypsilon, do której odbiorca zaczął ładować boksy z łososiem, zdejmowane z palet. Zrobił nią chyba z cztery kursy…

Jednak zdecydowanie gorzej jest gdy duże firmy mieszczą się na przysłowiowym końcu świata. Zdarzyło mi się dostać adres załadunku którym była nazwa firmy, numer drogi i nazwa miejscowości w hiszpańskiej Murcji (region wybitnie rolniczy). Po dojechaniu do owej miejscowości próbowałem zapytać kogoś jak do tej firmy dojechać. Co najlepsze, dowiedziałem się tego na miejscowej dyskotece (był to piątkowy wieczór), bo dopiero tam znalazł się ktoś mówiący po angielsku. Polecono mi jechać na południe wskazaną drogą, a po około 5 kilometrach będzie tabliczka z nazwą firmy i tam trzeba skręcić w lewo. Tablica była wielkości kartki formatu A4 i niełatwo było ją zobaczyć, szczególnie wieczorem. Droga w lewo była za to drogą polną, na której pomiędzy kołami rośnie trawa. Wjechałem tam i po około dwóch kilometrach ujrzałem jakieś światła. Po kolejnych dwóch dojechałem do sporej wielkości budynków przetwórni warzyw z około 20 rampami załadunkowymi. A rano się okazało że niepotrzebnie stanąłem przed bramą, bo była ona otwarta, a plac miał ze 2 hektary

Inną sprawą są z kolei dostawy ładunków przeznaczonych na budowy bo tam w zasadzie trzeba być przygotowanym na absolutnie każdą ewentualność czyli koniec świata bez drogi dojazdowej i brak jakiegokolwiek zaplecza. Ale zdarzają się wyjątki.

Zaplecze

Najbardziej irytującą z opcji jest jednak coś co zdarza się ostatnio co raz częściej. To dostawy ładunków do molochów, wręcz gigantów wartych miliardy dolarów, a do których dostawy to istna droga krzyżowa.

Zawsze mnie zastanawia ten paradoks, gdy firma robi wszystko żeby uchodzić za przyjazną całemu, światu czyli środowisku, dzieciom, zwierzątkom i liściom klonu, a kierowcom dostarczającym bądź odbierającym od nich towary nie zapewnia ani toalety, ani prysznica, ani sprawnego systemu obsługi dostaw, czy miejsca parkingowego przystosowanego do oczekiwania na roz/załadunek. Dlaczego tak się dzieje?

Na zdjęciu: łazienka dla kierowców u giganta w produkcji stali czyli Arcelor Mittal Florange (Francja)

Na zdjęciu: toaleta dla kierowców w niewielkiej firmie Andritz, w równie małęj miejscowości Tiszakecske (Węgry)

Gdy mała firma nie ma zaplecza dla kierowców to można zrozumieć, że można nie mieć warunków, czy to lokalowych, czy finansowych by móc sprawić sobie takie udogodnienia dla kierowców. Ale naprawdę ciężko zrozumieć korporacje, bo nie dość że wydatek to dla nich żaden to mogą to sobie wrzucić w koszta a i mogłyby jeszcze wykorzystać to świetnie wizerunkowo. Najwyraźniej nie ma tam takich mądrych głów, które mogłyby coś takiego wymyślić. Lepiej postawić gigantyczne centrum dystrybucyjne pośrodku niczego, z placem, na którym można wylądować Bieługą i zakazać parkowania oczekującym na za/rozładunek, nie bacząc na to że w okolicy nie ma żadnych innych parkingów. Albo zorganizować system awizacji który jest absolutną kpiną.

Po co też zapewnić solidne zaplecze sanitarne jak może zrobić jedną blaszaną toaletę na 150 ramp, do której trzeba iść 3,5 kilometra, a przy okazji zabronić łażenia po placu 😉

Uprawnienia i dodatkowe wymagania

Kolejną sprawą są procedury które często są tak absurdalne że człowiek zachodzi w głowę kto i po co je wymyślił. Oczywiście nie ma co dyskutować z tymi które są ustanowione dla naszego bezpieczeństwa. Ale jaki sens ma zakładanie kasku w firmie w której załadunek odbywa się z rampy podczas gdy my siedzimy w tym czasie w poczekalni?  Po co nam buty robocze gdy idziemy z dokumentami po placu do biura, a w czasie roz/załadunku siedzimy w aucie? Po co nam uprawnienia do kierowania wózkami widłowymi, gdy dostajemy do ręki ręcznego „paleciaka” (spotkane kiedyś w Szwecji).

Certyfikaty, TUV czy inne zezwolenia to też nasz chleb powszedni i zdarzają się problemy z nimi i to nie małe. Mój przykład sprzed kilku tygodni – załadowcy nie spodobały się uszy do mocowania ładunków zamontowane na mojej naczepie.  Mam ich dwa rodzaje – mniejsze były w porządku a większe nie. Gdy zasugerowałem że pas mogę założyć za ramę naczepy, to załadowca zażądał certyfikatu, że rama się do tego nadaje. Dałem mu niemiecki TUV bo takowy mamy wyrobiony na takie okazje, ale to było za mało. Ciągam naczepę typu telemega znanego belgijskiego producenta, przystosowaną technologicznie do ładunków o wadze do 65 ton i długości do 22 metrów a te niewłaściwe mocowania mają oznaczenie do 1000 Dan. A na koniec najlepsze – załadować miałem plastikowe rury o wadze 6 ton 😉

Czasem zdarza się też, że miejsce naszego załadunku to przy okazji intratny biznesik kogoś z biura lub samej firmy. Nie załadujesz jeśli nie kupisz narożników, gumowych mat, nowych pasów albo nie umyjesz chłodni tuż obok bądź nie skleisz plandeki w warsztacie za rogiem, którą ktoś, dziwnym zbiegiem okoliczności, rozciął w noc poprzedzającą załadunek.

Na zdjęciu poniżej prezentuję dwa narożniki, po prawej spełniający normy załadowcy, po lewej tych norm nie spełniający, a co najciekawsze o wyższej wytrzymałości. Musiałem je kupić na załadunku papieru po wcześniejszym sklejeniu plandeki…



Obsługa w biurach też czasem pozostawia wiele do życzenia.  Poczekalnie w których brak nawet krzeseł żeby usiąść. Małe okienka, przez które ani nic nie widać, ani nic nie słychać. Klatki, w których mamy czekać na rampach aż skończą prace na naszej naczepie. Zakazy wejścia na rampy, a później problem z założeniem pasów, bo nie ma możliwości ich przekładania w trakcie załadunku.

Przyczyny

Nie da się ukryć, że po części sami sobie jesteśmy winni za to jak się nas traktuje, bo nadal zdarza się że kierowcy przychodzą brudni, od początku z pretensjami, wulgarnością i bezczelnością, a po sobie zostawiają śmieci i bałagan czy też kradną co tylko się da. Oczywiście i ja i Wy wiemy że to margines, ale niestety póki on nie zniknie ciężko będzie o dobre traktowanie dla wszystkich pozostałych. Z drugiej jednak strony karanie ogółu za przewinienia jednostek to niekoniecznie dobra metoda „nauki”.

Jednak nie ma nic lepszego jak zajechać na firmę gdzie jest miejsce do zaparkowania, prysznic, kawa za darmo i sympatyczni ludzie dookoła. Od razu człowiekowi lepiej na duszy się robi i humor dopisuje. Jak się chce to naprawdę można i całe szczęście takich miejsc wciąż jest nie mało. Chciałbym jednak żeby to był standard do którego każdy będzie dążył. Czego sobie i Wam życzę.