Wnukowie gastarbeiterów ruszyli do Turcji – to dawny postrach kierowców ciężarówek

Dzisiejszy reportaż tureckiej telewizji

Bałkańskie oraz tureckie media donoszą dzisiaj o ogromnych kolejkach na granicach. Szczególnie dużo samochodów stoi w Kapikule, a więc na głównej granicy bułgarsko-tureckiej. I co ciekawe, nie chodzi tutaj o ciężarówki, ani też o ruch lokalny, lecz o auta osobowe na zachodnich rejestracjach. To efekt zjawiska, które sięga swoją historią jeszcze do lat 60-tych.

W trasę do Turcji masowo ruszyli potomkowie „gastarbeiterów”, a więc tureckich robotników, ściągniętych do Niemiec, Francji oraz Beneluksu pół wieku temu. Tysiące osób chcą spędzić w rodzinnym kraju urlop, a następnie świętować z bliskimi najważniejsze muzułmańskie święto. Nazywa się ono Id al-Adha, trwa przez cały tydzień i przypada w tym roku na dni 19-23 lipca.

Większość podróżnych wyjechała z krajów zachodnich pod koniec weekendu. Od Kapikule dzieliło ich około 2-3 tys. kilometrów, więc dotarli tam właśnie dzisiaj rano. Podróżowali przy tym przez Bułgarię oraz Serbię, śladami dawnej trasy „Autoput”. I właśnie to skłoniło mnie do przywrócenia na stronę główną artykułu sprzed dokładnie sześciu lat. Będzie to opowieść o tym, jak pierwsi gastarbeiterzy utrudniali życie kierowców ciężarówek, kursujących Autoputem w trasy na Bliski Wschód.

Pełen artykuł z 2015 roku:

mercedes_benz_historia_najnowsza_12

Mój ostatni weekend nie zapowiadał się zbyt bajkowo – zamiast wygrzewać się na słońcu gdzieś nad jeziorem, czy chociaż napisać jakiś ciekawy, dłuższy tekst na stronę, utknąłem za biurkiem z pracą magisterską, która podobno powinna być gotowa już jakieś dwa miesiące temu. Na szczęście jednak temat mojej pracy trudno uznać za nudny, mianowicie w tłumaczeniu na polski jest to „Wizja Bliskiego Wschodu we wspomnieniach holenderskich i brytyjskich kierowców ciężarówek z lat 60-tych, 70-tych i 80-tych.” I tak sobie teraz nawet pomyślałem, że może zaprezentuję Wam małą część materiału, który wykorzystywałem właśnie w miniony weekend.

Choć mało kto zdaje sobie z tego sprawę, znalezienie tekstów z takimi wspomnieniami nie jest dzisiaj większym problemem. Na przykład w Holandii funkcjonuje specjalne stowarzyszenie kierowców jeżdżących na Bliski Wschód, którego członkowie publikują swoje dzienniki i opowiadania w internecie, a nawet opublikowali jedną książkę, a do tego szwajcarskie wydawnictwo Toprun oferuje książki „Not All Sunshine & Sand” oraz „Cola Cowboys”, które dla odmiany napisali już Brytyjczycy. Dostępne są też filmy, krótsze opowiadania krążące gdzieś po internecie, a nawet fragmenty gazet z lat 70-tych, więc ogólnie rzecz biorąc materiału nie brakuje. Nie brakuje też wspólnych elementów, które można znaleźć w każdym z takich tekstów i to właśnie takich wspólnych elementów wyszukiwanie, porównywanie, czy różnego rodzaju analizowanie jest przy pisaniu pracy magisterskiej moim zdaniem. A jednym z takich stałych elementów są tureccy kierowcy „kamikadze”, których chciałbym Wam teraz przybliżyć.

Z kierowcami „kamikadze” zachodnioeuropejscy kierowcy  ciężarówek mogli spotkać jeszcze przed opuszczeniem naszego kontynentu. Było to możliwe dzięki słynnej drodze Autoput, przez wielu kierowców nazywanej autokaput, gdyż właśnie „kaput” mogła być nasza ciężarówka po spędzeniu tam nawet kilku minut. Dlaczego? Możecie to zobaczyć na powyższym filmie z wczesnych lat 80-tych. Jak widać, ćwierć wieku temu Autoput był wyjątkowo zatłoczonym, jednojezdniowym traktem, który prowadził przez Jugosławię od granicy z Austrią aż do granicy z Bułgarią. To zaś oznacza, że właśnie tę trasę wybierali „gastarbeiterzy” z Turcji, którzy w latach 60-tych cały grupami byli sprowadzani do pracy w Niemczech, czy w Holandii. Po przepracowaniu pewnego czasu na Zachodzie, ściągnięciu tam rodzin i po prostu ustatkowaniu się, szybko kupowali oni własne samochody, którym następnie ruszali na urlopy do Turcji, aby odwiedzić rodzinę. I tak już od lat 70-tych latem i zimą Autoput pełen był więc wyładowanych po dach samochodów, którymi całe rodziny próbowały bez postoju na sen przejechać z Niemiec Zachodnich do Turcji, co biorąc pod uwagę ówczesną technikę oraz kolejki na granicach oznaczało jakieś dwa dni w trasie. Co więcej, Turkom dawał się we znaki także ogromny ruch, który zresztą nie wynikał wyłącznie z ich wakacyjnych wyjazdów. Z tej samej trasy korzystały bowiem także tysiące samochodów ciężarowych, które do końca lat 80-tych masowo obsługiwały takie kraje jak Iran, Iran, czy Arabia Saudyjska. Od lat 60-tych woziły one tam ładunki drogą całkowicie lądową, co miało związek między innymi z nagłym wzbogaceniem się krajów Wschodu, prowadzącym bezpośrednio do kompletnego zapchania portów morskich i terminali kolejowych.

Wracając jednak do samych kierowców „kamikadze”. Przemęczeni, niezbyt doświadczeni Turcy w obciążonych do granic możliwości samochodach osobowych regularnie rozbijali się na trasie do kraju swojego pochodzenia. I nie były to tylko wypadki, które powstały przez nieuwagę, czy niedostosowanie prędkości do warunków na drodze. Wręcz przeciwnie, większość z nich wynikała z brawury, która wielokrotnie odbijała się także na kierowcach międzykontynentalnych ciężarówek. Podejmowanie manewru często wyprzedzania wyglądało następująco – mam już dosyć ciągnięcia się z tą ciężarówką, nic nie widzę, ale może uda mi się wyprzedzić, Allah mi dopomoże. I wcale nie piszę tego ironicznie, lecz właśnie w oparciu o wspomnienia kierowców ciężarówek jeżdżących na Bliski Wschód. Macie tutaj kilka przykładów, które na szybko przetłumaczyłem z niderlandzkiego i angielskiego.

Poniższy tekst opis to fragment raportu na temat sytuacji na drogach prowadzących na Bliski Wschód, który dla holenderskiej firmy transportowej przygotowała jedna z firm ubezpieczeniowych. Co ciekawe, raport ten napisał na specjalne zamówienie regularny kierowca ciężarówki, Bren Boeree.

Od Nickelsdorf jechaliśmy prawie bez przerwy jednojezdniową drogą, cały czas oznaczoną jako E5. Niestety, przede wszystkim w Jugosławii ta „droga szybkiego ruchu” jest śmiertelnie niebezpieczna w porównaniu do fragmentu E5, który pokonaliśmy w Niemczech. Ma tam miejsce wyjątkowo dużo wypadków, większości z udziałem samochodów osobowych i lekkich ciężarówek i głównie w związku z karkołomnym wyprzedzaniem i omijaniem. Wzdłuż całego odcinka aż do bułgarskiej granicy codziennie mają miejsce dziesiątki zdarzeń, zazwyczaj śmiertelnych. Ta jugosłowiańska droga „autoput” jest bardzo znana i (doświadczeni) kierowcy ciężarówek zdają sobie sprawę z ryzyka jazdy po wąskiej jezdni z bardzo ostrymi zboczami (kierowcy ciężarówek nazywają tę drogę „Autokaput”).

Nieco ostrzej wypowiedział się na ten temat w swoich wspomnieniach Holender Henri van Rens, opisując trasę z Rotterdamu aż do Arabii Saudyjskiej.

Najbardziej zaniedbany odcinek tego autoput leży między Belgradem a Nis. Po prostu jedna jezdnia z często bardzo złą nawierzchnią. I zawsze zaskakują mnie tutaj ci kierowcy kamikadze, który w ostatniej chwili próbują wyprzedać. Tym razem wszystko poszło bez problemu, chociaż było kilku dupków, których ewidentnie chcieli zacząć nowe życie.

Ten obraz uzupełnia w swojej książce „Not All Sunshine & Sand” Brytyjczyk Paul Rowlands, przez naprawdę wiele lat obsługujący bliskowschodnie kierunki. W czasie jego pierwszej trasy poza Europę zapamiętał on Autoput w następujący sposób:

O 5:30 rano wystartowałem jako pierwszy i rozpoczęliśmy kolejny etap przejazdu przez dziurawe drogi Jugosławii, jadąc na południe, w kierunku miasta Nis. Na tym cieszącym się złą sławą odcinku można oglądać setki symboli religijnych umieszczonych tuż przy drodze. W większości postawiono je ku pamięci tureckich „gastarbeiterów”, których przez lata zginęły tutaj setki przy okazji ich odważnych prób przejechania z Niemiec do Turcji na raz. Między Belgradem a Nis, gdzie zmęczenie dawało się już we znaki, ich stare Ople i Mercedesy, zazwyczaj wyładowane po dach różnego rodzaju dobrami, meblami i pasażerami, miały wypadek za wypadkiem.

W późniejszych rozdziałach swoich wspomnień Paul Rowlands wraca do tego samego tematu, tym razem podając już przykład zdarzenia, w którym sam uczestniczył:

Od kiedy opuściliśmy Belgrad niemalże bez przerwy wyprzedzały nas zarejestrowane w Niemczech samochody osobowe. Tym razem za mną jechał Mercedes, który tylko czekał na możliwość wyprzedzania. Również i w przeciwnym kierunku jechał jednak cały sznur pojazdów, więc przez kilka minut nie miał on ku temu żadnej okazji. Z czasem stał się on niecierpliwy, jak to oni mają w zwyczaju i choć wyraźnie widać było inną ciężarówkę jadącą w przeciwnym kierunku, młody Turek zapewne krzyknął „Inshallah” („jeśli bóg pozwoli!”) i zaczął mnie wyprzedzać.

Nie było możliwości żeby mu się to udało, więc zwolniłem i zjechałem do prawej krawędzi jezdni. Kiedy zobaczyła to ciężarówka nadjeżdżająca z naprzeciwka było już tylko miganie światłami i trąbienie. Młody turecki kierowca też wciskał klakson i włączał długie. Nie jestem pewien czego ode mnie tym oczekiwał, może chciał żebym zniknął w swojej własnej dupie. W każdym razie, nie mogłem i tego nie zrobiłem. Niemniej i ja, i ten drugi kierowca zjechaliśmy już tak blisko prawych krawędzi jezdni, jak tylko to możliwe bez zsuwania się do rowu i rozbijania na okolicznych polach.

Kiedy się minęliśmy, turecki samochód był między nami, a jego kierowca pewnie zamykał oczy słuchając dźwięku gniecionej stali ocierającej się o stal, jako że Mercedes zahaczył o liczne części mojej ciężarówki.

autoput_droga_wypadki_gastarbeiterow
Turecki gastarbeiter w drodze na wakacje – zdjęcie opublikowane w magazynie Der Spiegiel w 1975 roku. Źródło: dasbiber.at

Nie wiem jak to się stało, że nie mieliśmy żadnego poważniejszego wypadku. Kiedy Turek zjechał na bok, mogłem zobaczyć jego zniszczenia . Wyglądało to jakbym jechał rzymskim rydwanem wojennym z nożami zamontowanymi na kołach, bo na drzwiach samochodu był dosłownie wycięty okrąg, który zapewne zrobiły śruby jednego z moich kół.

Pojechałem za nim do najbliższej zatoczki i tam, zanim jeszcze zdążyłem wysiąść z ciężarówki, wokół mnie stała już cała rodzina, która oskarżała mnie o wypadek. Pomyślałem, że najlepiej będzie zostać w kabinie i zamknąć drzwi. Młody kierowca ciągle walił w te drzwi i powtarzał „polizei”, jakby chciał mnie przestraszyć.

Ostatecznie na miejscu pojawili się jugosłowiańscy policjanci i zanim wysiadłem z kabiny, cała rodzina już ich otoczyła, zapewne próbując oskarżyć mnie o powodowanie bezpieczeństwa na drodze, jako karę proponując powieszenie na najbliższym drzewie lub przynajmniej zakaz prowadzenia do końca życia. W ich opinii to ja nie zauważyłem ich manewru wyprzedzania i sam chciałem wyprzedzić fikcyjną ciężarówkę przede mną, skręcając koła w lewo. Żeby policjantów do tego przekonać, kobieta pokazała ruch kręcenia kierownicą, dając do zrozumienia, że to ja zrobiłem nagły manewr, co oczywiście było czystym kłamstwem.

Nie będę tego już tego dalej tłumaczył, bo są to przede wszystkim opisy rozmów z policjantem, w każdym razie wszystko zakończyło się szczęśliwie dla Paula – policja uznała jego wersję wydarzeń, dodatkowo odkrywając rysy także na lewej stronie Mercedesa, co już ostatecznie rozwiało wszelkie wątpliwości. Przetłumaczę za to jeszcze coś innego, mianowicie fragment kolejnej książki, „Cola Cowboys”, którą napisał dziennikarz Franklyn Wood. Pan Wood wybrał się w trasę na Bliski Wschód z jednym z kierowców, co nie tylko dokładnie opisał, lecz także połączył z różnymi anegdotami. Można zobaczyć na poniższym przykładzie, który również opowiada o tureckich kierowcach Kamikadze, lecz tym razem już w samej Turcji. Co gorsza, mowa tutaj o kierowcach autobusów.

cola_cowboys_wypadek_kamikadze_autobus
Jedno z zdjęć dołączonych do „Cola Cowboys” – widzimy tutaj typowy wypadek z kierowcą kamikadze. Na prostej drodze kierowca autobusu najechał na tył ciężarówki z drewnem, jadącej w tym samym kierunku co on.

Jeszcze bardziej nieprzyjemnym uczuciem jest mieć w Turcji w zasięgu wzroku autobus kamikadze, i to niezależnie czy zbliża się on przed nami, czy jedzie w tym samym kierunku co my, pojawiając się w lusterkach. Kamikadze sprawiają, że włosy na karku stają dęba i czuje się nerwowe mrowienie; kamikadze są tak nieprzewidywalni jak fajerwerki „jumping jack”.

Fala przerażenia przeszła przez zachodnioeuropejską prasę kiedy tureccy kierowcy kamikadze zaczęli oferować niedrogie przewozy dla turystów z Wielkiej Brytanii, Holandii, Francji i Niemiec. Wszystko to okazało się horrorem zarówno pod względem stanu technicznego samych autobusów, jak i co gorsza zachowań kierowców oraz godzin, które oni przepracowywali. Bez owijania w bawełnę, autobusy kamikadze są jak śmiertelne pułapki, pojazdy-mordercy. Co roku zabijają niesamowitą grupę osób i ciągle powiększają ilość wraków porzuconych przy tureckich drogach oraz drogach prowadzących do Turcji. Żaden doświadczony kierowca ciężarówki jeżdżący na Bliski Wschód, który siłą rzeczy zna się trochę na prowadzeniu, nie postawiłby swojej nogi w takim autobusie,, ani nawet nie pozwoliłby postawić tej nogi nikomu ze swoich bliskich.

Ewentualni pasażerowie powinni porozmawiać z Errolem Flynn, kierowcom ciężarówki z firmy Daysons z Carsile, który został uderzony przez takiego kierowcę kamikadze i jakimś cudem wyszedł z tego z niewielkimi obrażeniami , w przeciwieństwie do jedenastu pasażerów autobusu, których zmiażdżone ciała zostały wyrzucone z doszczętnie rozbitego wraku. Kierowca autobusu nagle opuścił sznur samochodów, wjechał na jezdnię prowadzącą w przeciwnym kierunku i nieustannie przyśpieszając jechał prosto na ciężarówkę z firmy Dayson. To typowe zachowanie dla kierowców kamikadze, którzy ślepo wierzą, że Allah nagle stworzy na ich właściwym pasie lukę, w którą będą mogli wjechać.

Errol wpadł swoim w pełni wyładowanym Volvo do rowu, ale autobus i tak w niego uderzył, z pełną prędkością. Jedna strona autobusu została kompletnie rozerwana, blachy pogięły się jak spaghetti, a ciała pasażerów rozrzuciło na całej jezdni. Poza zmarłymi, wiele osób odniosło też rany, z których już nigdy nie wyjdą. Errol zostało kompletnie oczyszczony z zarzutów przez turecką policję. Ryzykując własne życie zrobił wszystko, żeby uniknąć wypadku. Nie zapomni on tego do końca życia, nosząc brzemię, które o kamikadze przyprawili wielu kierowców ciężarówek. Niektórzy zostali okaleczeni, niektórzy zmarli. Autobusy kamikadze to narodowe szaleństwo Turcji, masowa historia złożona z pokazów brawury, bardzo niebezpiecznych zachowań całego narodu po prostu tragicznie złych kierowców. Pamiętajcie, jeden na trzy samochody kupione w Niemczech przez nowobogackiego, tureckiego gastarbeitera nie ukończył trasy do Turcji.

Książki o trasach na Bliski Wschód