Jak jeździ MAN TGE w wersji elektrycznej, dlaczego jest tak szybki i skąd ma 1,75 tony ładowności?

Po krótkiej recenzji MAN-a eTGM, czas na jego mniejszego brata. Mowa tutaj o modelu eTGM, czyli elektrycznym aucie dostawczym o DMC od 3,5 do 4,25 tony. Dodam, że samochód ten jest bliźniakiem Volkswagena Craftera, a konkretnie jego elektrycznej wersji eCrafter. Produkcja obu pojazdów ma się odbywać w polskiej fabryce Volkswagena, ulokowanej pod Wrześnią i wytwarzającej także wersje spalinowe.

Kolejna rzecz którą wyjaśnię, to wspomniany zakres dopuszczalnej masy całkowitej. Na życzenie klienta, MAN eTGE może mieć homologację na 4,25 tony, z uwagi na nowe niemieckie przepisy. Dopuszczają one podwyższenie DMC samochodu na paliwo alternatywne, rekompensując w ten sposób masę jego układu napędowego, czy ewentualnych baterii. Dzięki temu – oczywiście w niemieckich warunkach – opisywany samochód ma oferować nawet 1,75 tony legalnej ładowności, pomimo masy własnej 2,5 tony.

Co ważne, pomimo przekroczenia magicznej granicy 3,5 tony, nadal wystarczy przy tym prawo jazdy kategorii B. Będzie można też zapomnieć o tachografie. Co prawda pojawi się on na pokładzie, lecz nie będzie trzeba z niego korzystać. To dzięki zasadzie, że kierowca samochodu na paliwo alternatywne, o DMC do 7,5 tony, może zostać zwolniony z norm czasu pracy. Warunkiem jest przy tym nie odjeżdżanie dalej, niż na 100 kilometrów bazy.

Tutaj od razu pojawia się pytanie o zasięg MAN-a eTGE. Maksymalny, teoretyczny wynik to 170 kilometrów. Jest to wyliczenie przewidujące idealne warunki oraz pustą przestrzeń ładunkową, według laboratoryjnej normy NEDC. Jeśli natomiast chodzi o zasięg rzeczywisty, to powinien on wynosić około 120-140 kilometrów. Tak też było w czasie opisywanych jazd próbnych – samochód przejechał wówczas 55 kilometrów, a komputer obliczał zasięg na kolejne 82. Auto było przy tym puste, choć nieustannie nim hamowano i przyspieszano, jako że każdy chciał sprawdzić działanie napędu. Średnia prędkość wynosiła przy tym 23 km/h, a zużycie prądu wyniosło 23,2 kWh na 100 km/h.

Pełna pojemność litowo-jonowych baterii to przy tym 36 kWh. To stosunkowo niewiele, jako że u konkurentów znajdziemy o kilka lub nawet kilkanaście kWh więcej. A co z ładowaniem? Miałem okazję być ostatnią osobą uczestniczącą w jazdach próbnych, podstawiając MAN-a eTGE do prowizorycznego punktu ładowania. Samochód został wówczas podłączony do najzwyklejszego, domowego prądu 230 V. Przejechał wspomniane 55 kilometrów i wymagał po tym około 7 godzin ładowania. Naturalnie po zastosowaniu szybkiej, specjalnej ładowarki wszystko odbyłoby się znacznie szybciej. Według oficjalnych danych, na 80-procentowe ładowanie potrzebuje ona zaledwie 45 minut.

Pod względem dynamiki można powiedzieć, że MAN eTGE przyspiesza wyjątkowo sprawnie, nawet jak na samochód elektryczny. Robi to co najmniej równie żwawo, co najmocniejsza, 177-konna wersja spalinowa z dwiema turbinami. Oczywiście wynika to z dostępnego od najniższych obrotów maksymalnego momentu obrotowego, wynoszącego 290 Nm. Sprzyja również bezstopniowe przekazywanie napędu, dzięki czemu przyspieszanie ani na sekundę nie jest przerywane. Trzeba też zaznaczyć, że eTGE znacznie przewyższa elektrycznym konkurentów pod względem mocy maksymalnej. Wynosi ona tutaj aż 136 KM, podczas gdy najmocniejszy konkurent – Mercedes-Benz eSprinter – oferuje 114 KM.

Obsługę elektrycznego MAN-a ograniczono do minimum. W przeciwieństwie do innych samochodów tego typu, kierowca nie ma nawet do wyboru żadnych trybów jazdy. Nie ma żadnego „power”, czy „eco” – auto po prostu zawsze oferuje maksymalną dynamikę i maksymalny poziom hamowania z ładowaniem, uruchamiającego się od razu po puszczeniu pedału gazu. To zaś oznacza, że potencjalni kierowcy naprawdę będą musieli nauczyć się tym jeździć, ostrożnie dobierając przyspieszenie i mocno opóźniając toczenie. Dopiero to pozwoli im osiągnąć odpowiednio niski pobór prądu. Poza tym, powiedzmy to sobie szczerze – wielu kierowców poczuje się niekomfortowo z takim ograniczeniem kontroli nad pojazdem.

Zmiany na miejscu kierowcy? Również i tych nie zabrakło. Zamiast obrotomierza mamy wskaźnik informujący o działaniu silnika, a także o zużywaniu lub generowaniu prądu. Jest też analogowy wskaźnik naładowania baterii, wspomagany przez dokładne obliczenia zasięgu na wyświetlaczu. Na dużym ekranie systemu multimedialnego możemy natomiast sprawdzić dane dotyczące średniego zużycia prądu, czy przejechanego dystansu. Nawet początkujący kierowca „elektryka” poczuje się więc pewniej, mając do dyspozycji konkretne informacje.

A jak wygląda sprawa komfortu? Podobnie jak w przypadku większego eTGM, MAN zadbał o ekstremalnie dobre wyciszenie. Charakterystyczny pisk elektrycznego silnika pojawia się bardzo późno i nie jest dokuczliwy. Poza tym, nawet w wersji spalinowej MAN TGE jest samochodem bardzo komfortowym i przyjemnym w prowadzeniu. W wydaniu elektrycznym, cichym i nie wymagającym większych ingerencji kierowcy, wrażenia te są tylko potęgowane.