Posiadanie hobbystycznej, wiekowej ciężarówki to marzenie niejednego miłośnika ciężkiej motoryzacji. Niezależnie od tego, czy mówimy o Scanii, Jelczu, czy o Liazie, jazda takim pojazdem może dawać mnóstwo radości i satysfakcji. Zwłaszcza w dobie współczesnych komputerów na kołach.
Co jednak począć z kosztami stałymi? Czy koszty ubezpieczenia OC oraz podatku od środków transportu da się jakość wyeliminować? Doskonałą odpowiedzią na to pytanie może być historia Marcina, właściciela Jelcza C-424 z 1995 roku. Historię jego ciężarówki opisywałem szerzej pod koniec ubiegłego roku, w tym artykule.
W przypadku ciągnika siodłowego podatek od środków transportu może wynosić 2-3 tys. złotych. Koszty ubezpieczenia OC na rok to natomiast w przypadku ciągnika nawet 10-15 tysięcy. Dlatego też w ostatnich miesiącach Jelcz Marcina stał bez prawa do jazdy, będąc czasowo wyrejestrowanym. Było to po prostu konieczne, z uwagi na tak wysokie opłaty.
Teraz jednak udało się go zarejestrować na żółte tablice, a całość tego procesu pochłonęła 1600 złotych. Co natomiast oznacza to w praktyce? Dzięki temu ubezpieczenie będzie nieporównywalnie tańsze i nie musi nawet mieć ciągłości. Wystarczy ubezpieczyć ciężarówkę na samo lato, jeśli na przykład zimą nie zamierzamy jej eksploatować. Co ważne, nie trzeba przy tym samochód tymczasowo wyrejestrowywać! Żółte tablice eliminują też konieczność płacenia podatku od środków transportu, choć jest to jednoznaczne z zakazem wykorzystywania pojazdu w codziennym transporcie. Ba, nie trzeba nawet przechodzić obowiązkowych przeglądów technicznych. Państwo wychodzi bowiem z założenia, że właściciele klasycznych aut i tak dbają o swoje pojazdy.
„Żółte tablice” to oczywiście skrót myślowy od zarejestrowania pojazdu jako zabytkowy lub unikatowy. To ostatnie określenie jest tutaj szczególnie istotne, jako że Jelcz Marcina jest pojazdem zaledwie 23-letnim. Granica wieku dla pojazdów zabytkowych – w zależności od województwa – to natomiast 25 lub 30 lat. Jak więc pokonać tę przeszkodę? Marcin musiał uzyskać zgodę konserwatora zabytku, uzasadniając unikatowość swojego pojazdu. Konieczna była też do tego opinia oficjalnego rzeczoznawcy.
W przypadku Jelcza C-424 określenie unikatowości nie było szczególnie trudne. Trzeba bowiem przypomnieć, że to samochód wyposażony w amerykański silnik Detroit Diesel, wyprodukowany w minimalnej ilości egzemplarzy. Nieoficjalnie mówi się o zaledwie kilku sztukach, które wyjechały z jelczańskiej fabryki. W momencie zakupu był to też samochód bardzo drogi, zwłaszcza w porównaniu z innymi wersjami Jelcza.
Podkreślam jednak, w przypadku aut spełniających kryteria wiekowe, ta unikatowość nie jest już tak istotna. Nie powinno być więc problemu z zarejestrowaniem w ten sposób na przykład Volva F12. Ba, kryteria te spełni nawet Scania serii 3 z początku produkcji. Musi to jednak być pojazd w możliwie oryginalnym i po prostu dobrym stanie.
Na zdjęciu nad tekstem możecie zobaczyć opisywanego Jelcza w towarzystwie innych ciężarówek Marcina. Co więcej, już wkrótce kolekcja ma powiększyć się o kolejne egzemplarze. O tym jednak w kolejnym artykule, za jakiś czas 😉