Jelcz C-424 z 1995 roku, z silnikiem Detroit Diesel – ten okręt flagowy ma zostać odrestaurowany

jelcz_c424_1995_2

Marcin to prawdziwy szczęściarz. Jest on właścicielem Jelcza C-424, czyli ciężarówki prawdziwie unikatowej, powstałej w prawdopodobnie kilku egzemplarzach. Co więcej, wszystko wskazuje na to, że jego C-424 będzie wkrótce pięknym, odrestaurowanym klasykiem. Zanim jednak przejdziemy do ciężarówki Marcina, wyjaśnijmy o co w tym wszystkim chodzi…

Początek lat 90-tych to wyjątkowy okres dla polskich producentów samochodów. Z jednej strony, z czasów PRL-u odziedziczyli oni przestarzałe rozwiązania oraz ogromne problemy finansowe. W końcu nie da się ukryć, że polskie ciężarówki z końca lat 80-tych pod wieloma względami ustępowały zachodniej konstrukcji. Z jednak drugiej strony, po czasach gospodarki centralnie sterowanej polscy producenci odziedziczyli coś jeszcze – była to kompletna dominacja rynku pojazdów nowych, początkowo bardzo mocno ugruntowaną. Jeśli ktoś kupował nowe ciężarówki, jak na przykład państwowe przedsiębiorstwa, w znakomitej większości były to właśnie pojazdy polskiej produkcji. Zresztą, nie bez powodu – pojazdy zagranicznej produkcji były stosunkowo trudno dostępne, zostały objęte zaporowymi cłami i były po prostu wyjątkowo drogie.

W tej sytuacji firma Jelcz postanowiła podjąć walkę także o najbardziej wymagających klientów. Mowa tutaj o prywatnych firmach, masowo wchodzących na rynek transportu ciężkiego oraz międzynarodowego. Przedsiębiorstwa te szukały pełnowymiarowych ciągników siodłowych z mocnymi silnikami oraz przestronnymi kabinami. Zazwyczaj znajdowały je w ofercie używanych ciężarówek z Zachodu. W 1992 roku pojawiła się jednak także propozycja krajowa, właśnie ze znaczkiem Jelcza.

Propozycją tą był Jelcz C-424 – prawdziwy „okręt flagowy” z Jelcza, wyposażony w wiele renomowanych podzespołów. Silnik dostarczyła słynna amerykańska firma Detroit Diesel, opisywana ostatnio w artykule o dwusuwach (tutaj). Do tego doszła 12-biegowa przekładnia amerykańskiej marki Eaton Fuller, most napędowy od firmy Renault, typowo amerykański hamulec silnikowy Jake Brake, sprzęgło niemieckiej firmy Sachs oraz dolne elementy nadwozia wspólne z DAF-em 95 oraz Pegaso Troner.

Czterosuwowy silnik Detroit Diesel serii 60 liczył 12,7 litra pojemność i oferował 425 KM. Mieć taką moc w Polsce początku lat 90-tych to jak jeździć dzisiaj ciężarówką około 600-konną. Ponadto amerykańska jednostka mogła spełnić normy emisji spalin Euro 2 i wyposażono ją w elektronicznie sterowany układ wtryskowy. Nad tym wszystkim pracowała zaś podwyższona kabina sypialna, mająca wewnątrz do 180 cm wysokości. Jelcz przygotował tutaj czteropunktowe zawieszenie, a wyposażenie mogło przewidywać dwa łóżka oraz lodówkę.

Poniżej: film z prezentacji modelu C-424

I właśnie taki okręt flagowy kupił we wrześniu bieżącego roku Marcin. Samochód trafił do niego w celach typowo kolekcjonerskich, jako że Marcin jest miłośnikiem marki Jelcz. Zresztą, Marcin sam tego Jelcza znalazł i przekonał gliwicką firmę, aby mu go sprzedała. A było o co walczyć – wyprodukowany w 1995 roku ciągnik siodłowy C-424 Max pochodził z 1995 roku, był kompletny i oryginalny, a do tego miał jedynie 460 tys. km przebiegu. Do auta dołączono też pełen komplet oryginalnych dokumentów, wraz z fakturą zakupową. Widniała na tym nim cena 280 tys. złotych.

Taka kwota wydaje się być dzisiaj stosunkowo atrakcyjna. Pamiętajmy jednak, że w ciągu ostatnich 22 lat wartość pieniądze uległa ogromnej zmianie. Po pierwsze, za takie 280 tys. złotych, w 1995 roku, można było kupić około 10 nowych Polonezów, wówczas jeszcze będących marzeniem niejednego Polaka. Po drugie, według przelicznika wartości nabywczej, zapłacić 280 tys. złotych w 1995 roku to jak wydać dzisiaj 930 tysięcy! Swoją drogą tłumaczy to dlaczego model C-424 nigdy nie odniósł w Polsce większego sukcesu – z uwagi na cenę musiał on bezpośrednio konkurować z pojazdami „wielkiej siódemki”.

Wróćmy jednak do egzemplarza Marcina. W momencie zakupu ciężarówka wymagała tylko niezbyt poważnych napraw – na jednym ze sworzni wykryto luz, a z układu pneumatycznego uchodziło powietrze. Dzisiaj natomiast Jelcz jest w pełni sprawny, parkuje pod dachem i powoli przygotowuje się do generalnego remontu. Ten ostatni ma przywrócić ciężarówce całkowicie fabryczny stan, właściwy dla tak unikatowego pojazdu. Tym samym dalszą przyszłością C-424 będzie więc cieszenie oka i przypominanie o historii Jelczańskich Zakładów Samochodowych.

A jeśli chcecie śledzić losy ciężarówki Marcina, polecam Wam facebookową stronę Jelcz C424 MAX. Właściciel ciężarówki regularnie zamieszcza tam jej fotografie, a i zdjęcia z remontu powinny pojawić się właśnie tam.

jelcz_c424_1995_5 jelcz_c424_1995_1jelcz_c424_1995_6jelcz_c424_1995_7jelcz_c424_1995_3