Iveco Daily z przyczepą szeroką na 3,65 metra, legalna jazda bez tacho i Range Rover szefa jako pilot

daily_przyczepa_365_centymetrow

Źródło zdjęcia: „Proffs”; autor zdjęcia: Roger Ogemar

Iveco Daily po raz kolejny pokazało, że żadnej pracy się nie boi, a polski przedsiębiorca udowodnił, że w każdej sytuacji sobie poradzi. Wszystko wydarzyło się w Szwecji i zostało opisane przez szwedzki magazyn „Proffs”.

W miniony piątek, w okolicach Karleby, policja dostrzegła polskie Iveco Daily z trzyosiową przyczepą. Samochód przewoził basen oraz instalację do jego montażu, ewidentnie przekraczając dozwolone wymiary.

Po zmierzeniu okazało się, że maksymalna szerokość zestawu to aż 365 centymetrów. Był to więc najprawdziwszy transport ponadnormatywny, według polskich przepisów wymagający zezwolenia najwyższej kategorii. Co więcej, samochód poruszał się z fabrycznymi lusterkami, bez żadnych poszerzeń. Biorąc więc pod uwagę szerokość oraz długość zestawu, kierowca miał tutaj minimalną widoczność do tyłu.

Ważny jest też fakt, że opisywane Iveco było pojazdem 5-tonowym, lecz zarejestrowano je jako 3,5-tonowe. Dzięki temu cały zestaw miał DMC do 7 ton, można było prowadzić go z prawem jazdy B+E, a ponadto – przynajmniej według Szwedów – kierowca nie musiał stosować się do wymagań czasu pracy. Ba, nie musiał on nawet posiadać tachografu. Wynikało to z faktu, że samochód nie wykonywał zwykłego przewozu, a jedynie robił przejazd na potrzeby własne, w ramach firmy zajmującej się właśnie basenami.

Inna sprawa, że Iveco wcale nie ważyło 3,5 tony. Waga wskazała dokładnie 4980 kilogramów, co oznaczało przeładowanie o niemal półtorej tony. Za to przyczepa była dosyć lekka, ważąc 2100 kilogramów.

A co na to Szwedzi? Oczywiście zaczęli wyliczać mandaty – 2,5 tys. koron za brak pojazdu pilotującego, 4 tys. koron za przeładowanie i 500 koron za brak szerszych lusterek. W przeliczeniu na złotówki było to odpowiednio tysiąc, 1,7 tys. oraz 200 złotych. Policja chciała też uniemożliwić dalszy przejazd, jako tak nienormatywny pojazd stwarzał zagrożenie. Z tego problemu polska firma zdołała jednak doskonale wybrnąć.

Najpierw na miejsce wezwano niewielki dźwig, który przeniósł część towaru z samochodu na przyczepę. Przerzucono nawet część prywatnych rzeczy kierowcy i w efekcie udało idealnie rozłożyć masę – po około 3,5 tony na przyczepę i samochód, z minimalnymi tylko przekroczeniami. Jeśli natomiast chodzi o pilotaż, to tutaj sprawę poratował sam szef firmy. Przyjechał on na miejsce swoim Range Roverem, założył na niego cały zestaw świateł oraz tablic ostrzegawczych i stwierdził, że będzie pełnił rolę pilota.