International Slightliner z 1959 roku mógłby dzisiaj zachwycić ekologów i władze Londynu

Powyżej: Mercedes-Benz Econic jako ciągnik siodłowy w Londynie

Pomysły nowych norm dla samochodów pojawiają się z regularnością godną szwajcarskich zegarków. Na każdym kroku słyszymy na przykład o tym, jako bardzo złe są silniki diesla i kiedy ewentualnie można by ich zakazać. Do tego dochodzi też kwestia ograniczonej widoczności, z próbami wyeliminowania „martwych pól”.

Tymczasem już pod koniec lat 50-tych powstała ciężarówka rozwiązująca oba opisane powyżej zjawiska. Był to amerykański International Sightliner, stworzony jako ciężki ciągnik lub podwozie na typowo lokalne trasy. Samochód ten miał oferować doskonałą widoczność, umożliwiającą dostrzeżenie przeszkód umieszczonych tuż przed kabiną. A jednocześnie w jego gamie nie było żadnych silników diesla.

Zaczniemy od kwestii napędu, którą realizowały wyłącznie silniki z zapłonem iskrowym. International Sightliner mógł mieć jednego z trzech „benzyniaków” o układzie typu V8. Oferowały one 6,6, 7,5 lub 9 litrów pojemności. Co więcej, w opcji były też doposażenie pojazdu w fabryczną instalację LPG. Coś takiego zapewne sprzyjało ekonomice eksploatacji.

Dlaczego jednak zdecydowano się tutaj na brak diesli? Sam producent zachwalał, że benzynowy napęd był gwarancją dobrych osiągów i niskich kosztów. Niemniej, w 1959 roku, a więc w momencie premiery Slightlinera, takie rozwiązanie było już raczej niszowe. W latach 50-tych Amerykanie zaczęli bowiem odchodzić od benzynowych ciężarówek, ceniąc sobie moment obrotowy i ekonomikę silników wysokoprężnych.

Co natomiast można by powiedzieć z dzisiejszego punktu widzenia? Mówiąc krótko: ideał. Brak emisji tlenków azotu, niewielka emisja cząstek stałych, zero przejmowania się zakazami ruchu dla diesli oraz możliwość banalnie łatwego przerobienia na CNG, by uzyskać w ten sposób zwolnienie z niemieckich opłat drogowych.

A do tego wszystko dochodzi nam wyjątkowa kabina. Jeśli ktoś spojrzał na Internationala Sightlinera od góry, mógł dostrzec kabinę typowej, amerykańskiej ciężarówki. Z tym tylko zastrzeżeniem, że była to kabina z uciętym przodem, umieszczona na bardzo dużym podwyższeniu i wyposażona w coś przypominającego przeszkloną ścianę grodziową. I zapewne tak też ta kabina powstała.

Wspomniane podwyższenie kryło oczywiście silnik, umieszczony właśnie pod kabiną. Wewnątrz szoferki nie było też tunelu, więc nadwozie jak najbardziej mogło pochodzić z pojazdów o klasycznym układzie. A że kierowca siedział tutaj wyjątkowo wysoko, zdecydowano się na przeszklenie przedniej ścinany. Dwa okna umieszczono na wysokości nóg kierowcy, chcąc ułatwić mu manewrowanie lub jazdę po mieście.

Łatwo sobie wyobrazić, że te dwie dodatkowe szyby faktycznie poprawiały widoczność. W trosce o bezpieczeństwo, wyposażono je nawet w dodatkowe wycieraczki. Jeśli zaś ktoś stanął przed ciężarówką, bez najmniejszego problemu mógł zobaczyć kolumnę kierowniczą, niemal cały drążek zmiany biegów, czy po prostu nogi kierującego.

Były też wersje sypialne:

Z dzisiejszego punktu widzenia można by powiedzieć, że to doskonałe rozwiązanie dla transportu miejskiego. Władze takiego Londynu na pewno doceniłyby możliwość obserwowania pieszych przechodzących przez jezdnię. Niewykluczone więc, że kiedyś kabiny tego typu mogą jeszcze wrócić. Trzeba je będzie tylko doposażyć w przeszklenie po bokach, na drzwiach pasażerów.

Tymczasem w latach 50-tych mało kto chciał tym jeździć. Dlaczego? Kierowcy narzekali między innymi na szybkie wyziębianie się kabiny, w tym zwłaszcza niskie temperatury przy stopach. Do tego dochodziły też obawy o bezpieczeństwo, jako że nogi kierowcy miały jedynie szklaną osłonę. Nietrudno było o rozbicie jej kamieniem, czy też uszkodzenie przy najmniejszej stłuczce.