Gdyby do dzisiaj w Polsce jeździły Jelcze C424 – alternatywna rzeczywistość z fotomontażami


Powyżej: filmowa prezentacja modelu C424

Z racji rosnącego sentymentu do dawnej, polskiej motoryzacji, Jelcz C424 zaczyna obrastać coraz większą legendą. Samochód ten zasilany był amerykańskim silnikiem typu Detroit Diesel, co zapewniało mu naprawdę świetną dynamikę. Wyróżniał się też przednim zderzakiem z DAF-a 95, zyskując w ten sposób bardziej nowoczesny wygląd.

Model C424 nigdy nie zrobił rynkowej kariery, będąc wyprodukowanym w zaledwie pojedynczych egzemplarzach. Biorąc jednak pod uwagę wspomniany, rosnący kult tego modelu, zacząłem się wczoraj zastanawiać nad alternatywnymi scenariuszami. Konkretnie chodziło mi tutaj o historię, w której model C424 wchodzi do masowej produkcji, zdobywa w Polsce ogromną popularność i do dzisiaj można go spotkać niemalże na każdym kroku. A żeby było ciekawiej, wszystko postanowiłem uzupełnić fotomontażami, które znajdziecie na dole tekstu.

By model C424 przetrwał do dzisiaj, Jelcz musiałby oczywiście pozostać cywilnym producentem ciężarówek. Tutaj dosyć oczywistym scenariuszem wydaje się alternatywna historia, w której PRL nigdy nie upada. To jednak do modelu C424 by nie pasowało, z racji wyposażenia go w silnik i skrzynię biegów z Ameryki, tylny most napędowy z Francji oraz elementy nadwozia z Holandii. W warunkach PRL-u produkcja takiego pojazdu byłaby wręcz abstrakcyjnie kosztowna. Jelcz musiałby wrócić do układów napędowych krajowej produkcji lub kupić licencję na coś europejskiego. A bez Detroit Diesla to nie byłoby już to samo.

Drugi scenariusz, który odrzuciłem, to znalezienie przez Jelcza poważnego inwestora, który pozwala rozwinąć skrzydła w wolnorynkowej rzeczywistości. Ta wersja wydarzeń również nie pasowałaby do modelu C424, z tych podobnych względów, co powyżej. Oparcie pojazdu na kosztownych podzespołach od kilku zewnętrznych dostawców to rozwiązanie, na które bogaty koncern raczej by sobie nie pozwolił. Byłoby to po prostu nieopłacalne i nadmiernie skomplikowałoby produkcję. Model C424 szybko zapewne zostałby więc zastąpiony przez konstrukcję o bardziej spójnym pochodzeniu. Ponadto, by przetrwać na rynku, jak najszybciej trzeba by pokazać zupełnie nową kabinę, mogącą konkurować chociażby z Volvem FH12.

Co więc musiałoby się wydarzyć? Przede wszystkim, musiałoby dojść do sytuacji, w której Polacy mają bardzo ograniczony dostęp do ciężarówek „wielkiej siódemki”. Import samochodów używanych musiałby zostać zakazany lub uczyniony zaporowo drogim. W Polsce nie mogłyby też powstać montownie nowych ciężarówek zachodnich marek, które swego czasu uczyniły te pojazdy wyraźnie tańszymi. Trzeba zaś przypomnieć, że w latach 90-tych aż sześciu wiodących producentów dysponowało takimi montowniami. W praktyce więc, władze w Polsce musiałaby przejąć grupa, która wyjątkowo restrykcyjnie podeszłaby do kwestii ochrony krajowych przedsiębiorstw.

Do tego dochodzi też kwestia gospodarcza.  Mówiąc krótko, Polska musiałaby być wyraźnie biedniejsza, niż ma to miejsce obecnie. Mam tutaj na myśli poziom gospodarczy Ukrainy, a może nawet coś poniżej. Spójrzmy bowiem na firmę ukraińską firmę Kraz – nadal produkuje ona niemal identyczne ciężarówki, jak w latach 90-tych. Często bazują one też na podzespołach zakupionych na zachodzie, jak chociażby kabiny z dawnych Renault. Poza tym, na Ukrainie nadal można spotkać ciężarówki z minionej epoki gospodarczej, czy też z okresu przemiany. Podobnie musiałoby więc być w Polsce z opisywanym Jelczem C424.

A na koniec, dla zilustrowania całej historii, mamy przykład fotomontażu. To Jelcz C424, którego w opisywanej, alternatywnej rzeczywistości można by się spodziewać na drodze. Z jednej strony, to nadal ta sama konstrukcja, co na początku lat 90-tych. Co jednak typowe dla krajów, które mają ograniczony dostęp do produktów zachodnich, przód nadwozia przeszedł zachodnioeuropejski przeszczep.

Wygląd ciężarówki po zmianie dolnych paneli nadwozia:

Można sobie tutaj wyobrazić rok 2019 i jednego z tysięcy polskich przewoźników, którzy jeżdżą na co dzień Jelczami C424. Przewoźnik ten marzy o posiadaniu ciągnika z zachodu, lecz z uwagi na ograniczenia finansowe oraz prawne jest to po prostu nieosiągalne. Jakimś cudem udaje mu się jednak zdobyć dół nadwozia z uszkodzonego DAF-a XF05 i zdecyduje się na odmłodzenie swojego popularnego Jelcza. W ciągu weekendu demontuje więc ze szwagrem oryginalny przód z 95-tki i zastępuje go nowszymi panelami.

Wygląd ciężarówki po ukończeniu tuningu:

Co więcej, będąc dumnym ze swojego jelczodafa, przewoźnik zdecyduje się też pewien tuning. Podobnie jak przy odmłodzeniu nadwozia, idzie w kierunku zachodnim, chcąc wzorować się na Holendrach. Logo Jelcza zostaje więc zastąpione naklejką z klasycznym logo DAF-a. Na dach naklejony jest symbol „Super Space Cab”, wzorowany na fabrycznych okleinach z modelu XF105. Do tego udaje się też zorganizować trochę dodatkowego oświetlenia. By mieć namiastkę Holandii, pod lusterka trafiają przerobione światła z Ursusa, a na atrapie chłodnicy pojawiają się dwie lampki obrysowe. I oto mamy ciężarówkę, która w obecnych realiach raczej nigdy by nie powstała. Można by ją wręcz uznać za bezczeszczenie cennego klasyka. W alternatywnej historii mogłaby jednak znaleźć dziesiątki naśladowców i wzbudzać zazdrosne spojrzenia.

Baza do fotomontaży pochodzi ze zbiorów Truck-Spotters.eu: