„Gazeta Pomorska” opisała na początku grudnia bardzo interesującą historię polskiego kierowcy, który został uratowany przez swojego dyspozytora. 55-letni pan Andrzej był akurat we Francji, w okolicach miejscowości Besancon, kiedy dopadł go stan przedzawałowy. Niestety kierowca nie znał języka, którym mógłby wezwać pomoc, a wokół nie było nikogo, kto mógłby mu pomóc, więc zadzwonił z prośbą o pomoc do spedycji, do oddalonego o 1400 kilometrów Wąbrzeźna. Telefon odebrał dyspozytor Mateusz Nędza.
Usłyszawszy rozpaczliwe prośby o pomoc, pan Mateusz zadzwonił z tą sprawą do pobliskiej policji, która zgłosiła zaś problem do wojewódzkiej komendy w Bydgoszczy. Stamtąd zadzwoniono do Warszawy, która następnie zgłosiła się do Paryża z poleceniem przekazania sprawy do Besancon. W końcu do działającej w kujawsko-pomorskim spedycji oddzwonił sam Interpol, czyli międzynarodowa policja. Poprosił on o dane GPS ciężarówki i wszelkie niezbędne informacje, gdyż w ciągu przekazywania telefonów policjanci zdążyli je zgubić. W międzyczasie odbywały się też rozmowy z samym kierowcą, będącym nota bene w coraz gorszym stanie – dzwonił do niego dyspozytor z Wąbrzeźna oraz miejscowy dyżurny policji, który podpowiadał mu jak przyjąć bezpieczną pozycję.
W końcu służbom ratunkowym z Besancon udało się znaleźć Renault, w którym czekał umierający kierowca. Lekarze zdiagnozowali u niego zawał i natychmiast zabrali do szpitala. Dzięki stosunkowo szybkiej pomocy – pan Andrzej czekał na nią nieco ponad godzinę – polskiego kierowcę udało się uratować i dzisiaj ma się on po prostu dobrze.
Edycja: pan Andrzej jechał Renault Master, a nie Renault Magnum, jak podawałem na początku. Nie był to więc kierowca ciężarówki, lecz tzw. „busa”. Za moją pomyłkę najmocniej wszystkich przepraszam.
Źródłowy artykuł z „Gazety Pomorskiej” podesłał Karol, dzięki!