Ciężarówka z Powstania Warszawskiego – Chevrolet „Kubuś” z pancerzem bankowozu

Autor tekstu: Krystian Pyszczek

W dniu dzisiejszym, 1 sierpnia, przypada kolejna rocznica Powstania Warszawskiego. Nie da się ukryć, iż była to jedna z najcięższych walk w historii oręża polskiego, w której przeciw lekko uzbrojonym powstańcom rzucono siły niemieckich okupantów wyposażone w czołgi, samoloty oraz artylerię. I choć stopień zmotoryzowania Armii Krajowej na tle okupanta był wręcz marginalny, w czasie trwającego 63 dni zrywu niepodległościowego Polacy w ograniczonym stopniu użyli pewną liczbę pojazdów. Jednym z nich był samochód pancerny Kubuś wykonany na bazie ciężarowego Chevroleta o którym opowiem w poniższym artykule.

Motoryzacyjne przygotowania do powstania warszawskiego to temat dosyć słabo eksponowany w większości opracowań historycznych dotyczących tego wydarzenia. Jak powszechnie wiadomo po przegranej kampanii wrześniowej na terenach zajętych przez Niemców niemal od razu zaczęto tworzyć organizacje niepodległościowe. W takich oto realiach od listopada 1939 swoją działalność rozpoczął Związek Walki Zbrojnej (od 1942 roku przemianowany na Armię Krajową) pod dowództwem gen. Stefana „Grota” Roweckiego. ZWZ swoje zadania ukierunkował m.in. na tworzenie siły wojskowej skupiającej się na zbrojnej walce z okupantem, w tym wyzwolenie kraju za pomocą ogólnonarodowego powstania. Choć w działaniach tych polski ruch oporu miał przede wszystkim prowadzić walkę pieszą, już od 1940 roku w Komendzie Głównej ZWZ zaczęto snuć koncepcję utworzenia oddziałów pancernych i zmotoryzowanych, a także służb pomocniczych zajmujących się zadaniami transportowymi oraz serwisowymi. Było to zadanie niezwykle trudne z kilku powodów. Przede wszystkim brakowało personelu wyspecjalizowanego w kwestiach motoryzacyjnych, dlatego na terenach okupowanych zaczęto organizować specjalne konspiracyjne kursy celem pozyskania kierowców oraz mechaników. Szkolenia te obarczone były ogromnym ryzykiem, gdyż w myśl niemieckich zarządzeń przeciętni Polacy nie mieli prawa do posiadania prywatnych pojazdów z napędem silnikowym, a przywilej ten przysługiwał jedynie firmom i zakładom, które choć nadal pozostawały w polskich rękach, musiały realizować pracę na rzecz III Rzeszy. W efekcie kursy dla członków przyszłych jednostek pancernych i zmotoryzowanych były prowadzone dosłownie pod nosem samych Niemców z wykorzystaniem motocykli, samochodów i ciężarówek które nierzadko były de facto ich własnością. Kolejnym problemem była stosunkowo niska dostępność samych pojazdów, co zresztą  odzwierciedlały plany ZWZ, a potem także AK, które mocno podkreślały konieczność zdobycia możliwie jak największej ich ilości wraz z materiałami pędnymi zarówno przed powstaniem jak i po jego wybuchu. Kwestia małej ilości pojazdów silnikowych nigdy nie została do końca rozwiązana, dlatego też wiedza wielu wyszkolonych specjalistów w zakresie motoryzacji poszła na marne, a oni sami w czasie powstania musieli walczyć w charakterze zwyczajnej piechoty. Ogólnie w czasie walk w Warszawie strona polska wykorzystała do 5 czołgów, taką samą liczbę samochodów pancernych, oraz sto kilkadziesiąt pojazdów transportowych do których wliczano samochody osobowe, ciężarówki oraz motocykle. 

Pickup Polski-Fiat 508/III we wrześniu 1939 roku:

Jedną z takich zmotoryzowanych jednostek był działający na Powiślu 1105 Pluton Kolumny Motorowej „Wydra”, później przemianowany na Kompanię Kolumny Motorowej „Wydra”. Działał on w ramach VIII Zgrupowania zwanego też Grupą „Krybar” i mógł pochwalić się całkiem dużą liczbą różnych pojazdów zarówno zarekwirowanych cywilom jak i tych zdobytych na przeciwniku. Park maszynowy obejmował m.in. motocykle, samochody osobowe marek Citroen, Fiat, Mercedes, DKW i Hanomag, oraz pojazdy typowo użytkowe reprezentowane przez pickupy Polski-Fiat 508/III o ładowności pół tony i niemiecką ciężarówkę Borgward. Oprócz tego na Powiślu działały inne komponenty zmotoryzowane w tym jednostki medyczne z przerobionymi na ambulansy Fiatami i „Dekawkami” oraz straż pożarna z własnymi samochodami. Jakby tego było mało w  14 sierpnia w ręce powstańców z Grupy „Krybar” wpadło całkiem cenne trofeum w postaci niemieckego transportera półgąsienicowego Sd.Kfz.251/3 Ausf.D, należący do 5 Dywizji Pancernej SS Wiking.

Mimo posiadania tak imponującego (jak na powstańcze realia oczywiście) parku samochodowego Grupie „Krybar” nadal brakowało cięższych pojazdów które można było wykorzystać w bezpośredniej walce, tym bardziej iż głównym zadaniem oddziałów na Powiślu miało być opanowanie zajętego przez Niemców gmachu Uniwersytetu Warszawskiego. Z racji bardzo silnej obrony budynku, składającej się ze snajperów, karabinów maszynowych oraz granatników przeciwpancernych, oczywistym stała konieczność posiadania samochodu pancernego, który stanowiłby osłonę dla nacierających Polaków, a przy tym wspierałby atakujących ogniem broni pokładowej.  To właśnie dlatego 8 sierpnia zadecydowano o własnoręcznym zbudowaniu takiej konstrukcji która miała być niczym innym jak po prostu opancerzoną ciężarówką.  Najpierw należało jednak pozyskać bazę. Zadanie to przypadło ppor. Edmundowi Frydrychowi „Kaczce” który szybko zrozumiał, iż znalezienie sprawnej ciężarówki o wystarczającej ładowności stanowi nie lada problem. Ostatecznie odpowiedni pojazd zaoferowali dopiero pracownicy Elektrowni Powiśle, a był nim przedwojenny Chevrolet 157 z silnikiem przerobionym na gaz drzewny (była to w czasie okupacji dosyć popularna modyfikacja), a nawet z aktualnym badaniem technicznym.

Chevrolet 157 na przykładowym zdjęciu:

W tym miejscu warto na chwilę się zatrzymać i wspomnieć co nieco o samej historii Chevroletów w przedwojennej Polsce. W tym celu przenosimy się do  1936 roku kiedy to polska spółka Lilpop, Rau i Loewenstein, podpisała umowę z amerykańskim koncernem General Motors na produkcję samochodów tej właśnie marki. Choć głównym produktem warszawskiej fabryki miał być osobowy Chevrolet Master, oferowano również typowo ciężarowe konstrukcje. Ogromną popularnością cieszył się zwłaszcza wspomniany Chevrolet 157 o ładowności 3 ton, który był wówczas konstrukcją bardzo udaną i nowoczesną. Przede wszystkim samochód ten posiadał całkowicie metalową kabinę oraz dosyć mocny 3,6-litrowy silnik benzynowy o mocy 78 KM i konstrukcji górnozaworowej (co samo w sobie było dosyć nowoczesnym rozwiązaniem, zwłaszcza jeśli weźmiemy pod uwagę że ówczesne Polskie Fiaty najczęściej wykorzystywały układ dolnozaworowy).  Ciężarowe Chevrolety za sprawą przemyślanej konstrukcji i doskonałej jakości szybko zyskały popularność wśród odbiorców cywilnych, a w 1938 roku zamówienie na amerykańskie samochody złożyło także wojsko. W międzyczasie w zakładach Lilpop, Rau i Loewenstein zaczęto stopniowo polonizować całą konstrukcję. Działania te obejmowały m.in. wzmocnienie ramy, przekonstruowanie skrzynki biegów, zastosowanie elementów zawieszenia oraz układu hamulcowego polskiej produkcji czy montaż oplowskich silników (niemiecki Opel od 1929 roku należał do General Motors), które różniły się od swoich amerykańskich odpowiedników aluminiowymi tłokami oraz ulepszonym układem smarowania.  Chevrolety 157 były wykorzystywane także w czasie kampanii wrześniowej. Choć warszawskiej spółce nie udało się w pełni zrealizować armijnego zamówienia, samochody te stanowiły etatowe środki transportu wielu jednostek, gdzie udowodniły swoją wytrzymałość. Ostatecznie jednak II Rzeczpospolita musiała ulec miażdżącej przewadze III Rzeszy, a zakłady Lilpop, Rau i Loewenstein zostały przejęte przez Niemców którzy przekształcili  je w bazę remontową oraz fabrykę sprzętu wojskowego. Same Chevrolety natomiast były wykorzystywane przez okupanta zarówno w podległych firmach jak i w siłach zbrojnych. Okazało się to tym prostsze, iż dzieliły wiele rozwiązań technicznych z niemieckimi Oplami Blitz

Ciężarowe Chevrolety w przedwojennej Polsce:

Wróćmy jednak z powrotem do okresu Powstania Warszawskiego. Prace nad improwizowanym samochodem pancernym na bazie Chevroleta rozpoczęto 10 sierpnia 1944 roku na terenie warsztatu zlokalizowanego przy rogu ulic Tamka i Topiel. Za zaprojektowanie pojazdu odpowiedzialny był inż. Walerian Bielecki ps. „Jan”, natomiast kierownikiem zespołu warsztatowego został plutonowy Józef Fernik ps. „Globus”. Zespół miał zaledwie 12 dni na ukończenie całości, co nawet w czasie pokoju stanowiłoby nie lada wyzwanie. Nic zatem dziwnego, iż po drodze natrafiono na wiele trudności. Przede wszystkim od początku brakowało blachy którą można było opancerzyć ciężarówkę. W tym celu utworzono specjalne zespoły poszukiwawcze (w skład których nierzadko wchodzili także małoletni powstańcy) celem odnalezienia niezbędnych materiałów. Cennym źródłem blachy okazał się być przy tym inny, częściowo opancerzony Chevrolet 157, który w czasie okupacji służył Niemcom do transportu pieniędzy, a po wybuchu powstania został zdobyty przez Armię Krajową. Ten konkretny samochód uległ zniszczeniu podczas bombardowania na początku sierpnia i choć nie nadawał się do dalszej jazdy, jego komponenty postanowiono wykorzystać w budowie improwizowanej pancerki.

Chevrolet 157 używany przez Niemców do transportu pieniędzy przemalowany w barwy Armii Krajowej. To właśnie z tej ciężarówki pozyskano blachę do opancerzenia „Kubusia”:

Trudności powstańców nie kończyły się jednak tylko na braku odpowiedniej ilości blachy. Problem stanowiła nawet tak prozaiczna kwestia jak ograniczona ilość elektrod do spawarki elektrycznej. Nie było także tajemnicą, iż osoby odpowiedzialne za budowę pancerki, w tym inż. „Jan” nie miały zbyt dużej wiedzy w konstruowaniu tego typu pojazdów. W efekcie głównym źródłem wiedzy pomocnym w przerabianiu Chevroleta okazała się być instrukcja czołgu Renault z 1921 roku, a sam pancerz testowano na „żywca” po prostu strzelając do niego z karabinu maszynowego. Rozważano przy tym różne jego warianty, aż w końcu zdecydowano się na użycie dwóch warstw blachy o grubości 5 i 6 mm pomiędzy którymi pozostawiono 6-centymentrowy odstęp. Dodatkowo same płyty pancerne zostały zamontowane na karoserii pod kątem zamiast prostopadle dzięki czemu  jeszcze bardziej zwiększono ich praktyczną grubość. W takiej konfiguracji pociski karabinów maszynowych odbijały się od karoserii powstańczej pancerki, a rzucone w nią granaty po prostu staczały się na ziemię. Poważne zagrożenie stanowiły dopiero karabiny i granatniki przeciwpancerne oraz broń ciężka, choć zakładano, iż w sytuacji szybkiego ataku z zaskoczenia Niemcy nie zdążą wykorzystać tego typu uzbrojenia. Jedyny problem stanowiły łatwe do przebicia opony, które ostatecznie osłoniono bocznymi fartuchami. Prawdopodobnie już trakcie trwania prac opancerzony Chevrolet otrzymał imię „Kubuś”, na cześć zabitej przez Niemców żony Józefa Fernika, która posługiwała się takim właśnie pseudonimem. Załogę pojazdu stanowiły dwie osoby: dowódca (był nim plut. pchor. Tadeusz Zieliński „Miś”) oraz kierowca (sierżant o nazwisku Fijałkowski, ps. „Anastazja”). Oprócz tego „Kubuś” mógł przewozić od 8 do 12 żołnierzy desantu, a jego uzbrojenie stanowił radziecki ręczny karabin maszynowy DP kal. 7,62 mm, brytyjski granatnik przeciwpancerny PIAT, przenoszony przez żołnierza desantu miotacz ognia wzór K polskiej produkcji, oraz osobista broń strzelecka załogi i żołnierzy. Jeśli natomiast chodzi o inne aspekty mechaniczne to był to po prostu stary dobry Chevrolet 157, którego silnik ponownie został przystosowany do jazdy na zwyczajnej benzynie.

Pod względem ergonomii oraz wygody żołnierzy „Kubusia” ciężko było nazwać idealnym. Trudne zadanie miał już jego kierowca, który z racji wykorzystania podwójne warstwy blachy musiał patrzeć na drogę przez dwa wąskie wizjery o długości 30 cm i szerokościach 10 cm ( szczelina zewnętrzna) i 40 cm (szczelina wewnętrzna). Takie małe rozmiary szczelinek miały zapobiec trafieniu kierowcy przez wroga, jednak sprawiało to jednocześnie, iż widoczność ze środka była wręcz koszmarnie zła i umożliwiała obserwację terenu tylko i wyłącznie bezpośrednio na wprost. Podobnie było zresztą w przypadku otworów strzelniczych co znacząco ograniczało zdolności do prowadzenia celnego ognia. Jednak prawdziwy problem mieli dopiero żołnierze desantu. Z racji tego, iż powstańcom zabrakło czasu na stworzenie tylnego wejścia, z „Kubusia” wysiadało się przez właz umieszczony w podłodze, co z kolei wymuszało konieczność wyczołgiwania się spod samochodu przy jednoczesnym odchylaniu pancernych fartuchów bocznych zamocowanych na zawiasach. Dodajmy jeszcze do tego broń desantujących się żołnierzy, w tym ciężkie miotacze ognia noszone na plecach, oraz ostrzał przeciwnika i zrozumiemy jak karkołomne było to zadanie. Dodatkowo w przypadku przestrzelenia opon cały samochód się obniżał, a w takiej sytuacji wysiadanie z niego było jeszcze trudniejsze lub w ogóle niemożliwe. Ale tak naprawdę trudno się dziwić, iż w niektórych aspektach powstańczy Chevrolet był niedopracowany, zwłaszcza jeśli pomyślimy o tym, iż załoga warsztatu jeszcze kilka godzin przed debiutem w boju wprowadzała ostatnie poprawki.

Jak wyglądało wsiadanie i wysiadanie z „Kubusia”

Pierwszy sprawdzian bojowy „Kubusia” miał miejsce 23 sierpnia podczas pierwszego ataku na Uniwersytet (pierwszego z wykorzystaniem pojazdów, bowiem wcześniej także podejmowano próbę zdobycia gmachu z ta różnicą, iż przy użyciu tylko jednostek piechoty). Akcja rozpoczęła się o godzinie 3.55 nad ranem, a w natarciu oprócz improwizowanej pancerki wziął udział także wspomniany transporter półgąsienicowy Sd.Kfz.251 „Jaś” (w akcji tej poległ jego dowódca Adam Dewicz ps. „Szary Wilk” w wyniku czego niemiecki pojazd otrzymał potem ten sam przydomek). Początkowo kolumna przemieszczała się skrycie, jednak wkrótce natarcie powstańców zostało wykryte przez Niemców którzy oświetlili obszar przy pomocy flary. Od tej pory na polskie oddziały zaczął spadać grad kul, co jednak nie przeszkodziło w sforsowaniu bramy atakowanego gmachu. „Kubuś” w tym czasie wysadził znajdujący się na jego pokładzie desant, a jednocześnie stanowił mobilną osłonę dla posuwających się żołnierzy. Niestety, pomimo zadania Niemcom pewnych strat, w wyniku braku koordynacji z innymi pododdziałami powstańczymi Grupa „Krybar” musiała się ostatecznie wycofać. W czasie odwrotu kierowca „Kubusia” mierząc się z mrokiem poranka oraz słabą widocznością uderzył w miejską latarnię w wyniku czego wykrzywione zostało koło, a sam samochód „osiadł” na jedną stronę. Trudno jednak winić za ten stan rzeczy żołnierza zasiadającego za kierownicą, bowiem dopiero zaledwie kilka godzin wcześniej mógł w końcu zaznajomić się z prowadzeniem pancernego Chevroleta.

„Kubuś” na ulicach Warszawy:

Doświadczenia zdobyte podczas pierwszego ataku pozwoliły na pewne zmiany w sposobie korzystania z „Kubusia”. Przede wszystkim wśród żołnierzy przeprowadzono ćwiczenia w sprawnym opuszczaniu pojazdu, a sam kierowca otrzymał większy wizjer, tym razem dodatkowo osłonięty szkłem pancernym pozyskanym z niemieckiego transportera. Zaczęto również intensywne szkolenia w zakresie prowadzenia ognia z wnętrza samochodu, oraz współpracy załogi z jednostkami piechoty.  Kolejny atak na Uniwersytet miał miejsce 2 września 1944 roku o godzinie 16.00. Zadaniem „Kubusia” było sforsowanie bocznej bramy na ulicy Oboźnej przy Słowackiego oraz osłona oddziałów nacierającej piechoty przy pomocy broni pokładowej. Niestety także ten atak zakończył się niepowodzeniem, a sam „Kubuś”, z przebitymi oponami, musiał wycofać się z pola bitwy na wstecznym biegu.

Z czasem sytuacja powstańców na Powiślu się pogorszyła, co oznaczało konieczność wycofania pozostających przy życiu żołnierzy do innych dzielnic. Początkowo planowano przerzucić „Kubusia” na Śródmieście, jednak takie działanie oznaczałoby konieczność rozbiórki niektórych barykad na co nie zgodził się dowódca powstania Antoni Chruściel ps. „Monter”. W takiej sytuacji ostatecznie zdecydowano się na porzucenie i zniszczenie pancernego Chevroleta. Początkowa wersja wydarzeń mówiła o tym, iż z samochodu wymontowano aparat zapłonowy a następnie całość oblano benzyną i podpalono. W rzeczywistości jednak podczas wycofywania się z Powiśla kierowca „Kubusia”, mając odciętą drogę ucieczki, wjechał do warsztatu gdzie zbudowano pancerkę. Tam też planowano ją spalić, lecz zanim podłożono ogień, powstańczy Chevrolet został przygnieciony gruzem z zawalającego się stropu.

„Kubuś” w czasach powojennych:

Ten zbieg okoliczności sprawił, iż „Kubuś” przetrwał powstanie, choć jego powojenne losy także nie należały do łatwych. Przez wiele lat samochód stanowił eksponat w warszawskim Muzeum Wojska Polskiego, choć jego stan był godny pożałowania: brakowało m.in. reflektorów, opon, kilku elementów pancerza, a namalowany na masce napis „KUBUŚ” oraz kamuflażowe łaty zostały starte. Ponadto na karoserii nie dało się nie dostrzec śladów przestrzelin będących wynikiem „testów” przeprowadzonych przez wkraczające do Warszawy oddziały Armii Czerwonej i Ludowego Wojska Polskiego. Ten stan rzeczy zmienił się dopiero w 1967 roku, kiedy to twórca samochodu, Józef Fernik ps. „Globus” podjął działania zmierzające do jego renowacji. Tym samym udało się przywrócić „Kubusiowi” dawny blask, choć wiele elementów, w tym napęd oraz silnik nie miały zbyt wiele wspólnego z oryginalną bazą w postaci Chevroleta gdyż zastąpiono je odpowiednikami z radzieckiego GAZ-a 51. Sam „Globus” natomiast zmarł trzy lata później,  w 1970 roku. Stworzony przez niego pojazd do dnia dzisiejszego jest eksponowany w Muzeum Wojska Polskiego w Warszawie, aczkolwiek w Muzeum Powstania Warszawskiego można oglądać jego brata bliźniaka w postaci repliki zbudowanej w 2004 roku przez Pana Juliusza Siudzimskiego. Mam przy tym nadzieję, iż artykuł ten będzie dla was stanowił zachętę do odwiedzenia tych placówek, tym bardziej w okresie wakacyjnym, bowiem obcowanie z historią jest świetnym sposobem na poszerzenie swojej wiedzy. Zwłaszcza w kontekście tak ważnego wydarzenia jakim było Postanie Warszawskie.

W artykule wykorzystano informacje pochodzące z książek: J Tarczyński „Kubuś Pancerka Powstańczej Warszawy” oraz A. Jońca , R. Szubański , J. Tarczyński- „Wrzesień 1939 pojazdy wojska polskiego”