Świat z sensacją rozpisuje się o najnowszej, twitterowej wypowiedzi Elona Muska. Założyciel marki Tesla odniósł się tam do ciężarowego modelu Semi, stwierdzając, że jeden z testowych egzemplarzy właśnie pokonał 500 mil (800 kilometrów) przy masie całkowitej wynoszącej 81 tys. funtów (36,7 tony). I choć te 800 kilometrów zasięgu może wydawać się w elektryku przełomem, realna ocena tego wyniku pozostaje niemożliwa.
Jak wiadomo, elektryczne ciężarówki mają bardzo newralgiczną zależność między zasięgiem a masą własną. Akumulatory są bowiem tak ciężkie, że nadmiernie wydłużenie zasięgu może odebrać możliwość przewożenia pełnych ładunków. Dla przykładu, szwajcarskie ciągniki siodłowe marki Futuricum, budowane na bazie Volva FH i mające największe baterie stosowane obecnie w Europie, mogą przejechać po 500-600 kilometrów na jednym, ładowaniu, ale ważą około 15 ton, czyli ponad o połowę więcej niż ciągniki spalinowe.
Dlatego też wypowiedź Elona Muska nie ma większego znaczenia, dopóki nie poznamy realnej masy własnej modelu Semi, nadal utrzymywanej w tajemnicy. Sam widziałbym przy tym następujące opcje:
a) Jeśli Tesla Semi osiągnęła 800 kilometrów realnego zasięgu przy masie własnej ciągnika na poziomie 15-16 ton, to nie będzie w tym niczego szczególnego (a sens istnienia takiej konfiguracji pozostanie wątpliwy);
b) Jeśli Tesla Semi osiągnęła 800 kilometrów realnego zasięgu przy masie własnej ciągnika na poziomie 12-13 ton, to będzie to bardzo dobry wynik (choć nadal mocno ograniczający praktyczność pojazdu);
c) Jeśli Tesla Semi osiągnęła 800 kilometrów realnego zasięgu przy masie własnej ciągnika na poziomie 9-10 ton, to będzie to prawdziwą rewolucją (i faktycznie przełomową ofertą na rynku).
Który scenariusz wygra? Tego być dowiemy się w nadchodzący czwartek, gdy pierwszy egzemplarz Tesli Semi zostanie przekazany do klienta. Będzie to ciągnik siodłowy dla firmy Pepsi, przeznaczony do pracy w dystrybucji napojów, na amerykańskich drogach.