Ciągnik siodłowy za ponad 600 tys. euro – jak po 7 latach wypadnie na tle diesla?

W nawiązaniu do tekstów:

Ciągnik z 5,4-tonowymi bateriami i zasięgiem 500 km – trafi na trasy dystrybucyjne

Ważący 14 ton ciągnik, z metr dłuższym nadwoziem, ma 500 km zasięgu na prądzie

Elektryczne ciężarówki szwajcarskiej marki Futuricum, od niedawna należącej do koncernu Volvo, zasłynęły już z rekordowych zasięgów oraz rekordowej masy własnej (linki powyżej). A teraz mogą zasłynąć także z rekordowych cen, gdyż informacja o kosztach ich zakupu trafiła do skandynawskich mediów.

Norweska organizacja ekologiczna ZERO przygotowała porównanie łącznego kosztu eksploatacji ciężkich ciężarówek z napędem elektrycznym oraz spalinowym. Założono przy tym użytek aż siedmioletni, ze średnim przebiegiem 450 kilometrów na każdy dzień roboczy. Coś takiego da 117 tys. kilometrów rocznie i 819 tys. kilometrów w skali siedmiu lat. Pod uwagę wzięto obecne koszty zakupu oleju napędowego oraz energii elektrycznej. Uwzględniono straty związane z przestojem ciężarówki pod ładowarką, uśredniono koszty serwisowania poszczególnych typów napędu, a także wzięto pod uwagę koszty opłat drogowych dla pojazdów spalinowych. A do tego doszedł czynnik najważniejszy, mianowicie koszt zakupu pojazdu.

Dla ciężarówki z silnikiem diesla Norwegowie uwzględnili 1,1 miliona koron, czyli około 108 tys. euro. Fakt, ciągnik w norweskiej konfiguracji jak najbardziej może tyle kosztować. Jeśli natomiast chodzi o elektryczny ciągnik siodłowy, to podano tutaj kwotę 6,3 miliona koron. W przeliczeniu daje – trzymajcie się foteli – 617 tys. euro! Właśnie tyle ma kosztować uwzględnione w tym porównaniu, szwajcarskie Futuricum, wyposażone w kabinę z Volva FH, a także w olbrzymi zestaw baterii o pojemności blisko 1000 kWh. Taki zestaw jest zaś konieczny, by Futuricum mogło przejechać w 44-tonowym zestawie około 500 kilometrów na jednym ładowaniu. 

Niemal 620 tys. euro za jeden ciągnik siodłowy to wartość, która nawet najbogatszym przewoźnikom może nie mieścić się w głowie. Jak natomiast wypadło to w porównaniu? Omówienie wyników zostało opublikowane w norweskim magazynie branżowym „Tungt.no” i jak się okazało, łączny koszt 7-letniej eksploatacji diesla oraz elektryka będzie niemalże taki sam. Przy czym znakomitą część eksploatacji diesla pochłonie koszt zakupu oleju napędowego, natomiast w przypadku elektryka mniej więcej taką samą część kosztów trzeba będzie wydać na sam koszt zakupu. Sam prąd okazał się niewielkim kosztem, niemal porównywalnym z kosztami przestojów pod ładowarką (szybkie ładowanie Futuricum trwa 4 godziny, wolne 19 godzin).

Choć jest też w tych wyliczeniach pewien słaby punkt. Otóż porównanie założyło, że elektryczna ciężarówka w ogóle nie będzie podlegała opłatom drogowym, natomiast diesel będzie płacił takie opłaty jak obecnie. I faktycznie w wielu krajach elektryki są dzisiaj zwolnione z opłat, by zachęcić przewoźników do ich zakupu. Można być jednak niemal pewnym, że gdy tylko elektryczne ciężarówki zaczną dominować w transporcie, opłaty dla nich zostaną przywrócone. Rządy niemal całej Europy już się bowiem przyzwyczaiły, że to właśnie transport drogowy finansuje utrzymanie dróg, każdego roku generując miliony do budżetu.