Auto jechało pod prąd na S3, niemal doszło do wypadku – chyba czas pomyśleć o odpowiednich znakach

Komenda Miejska Policji w Zielonej Górze opublikowała dzisiaj powyższy film. Pokazuje on piątkowe zdarzenie z trasy S3, z udziałem 85-letniej kobiety jadącej pod prąd. Naprawdę niewiele brakowało, by doszło do tragicznego w skutkach wypadku. A przy okazji naszło mnie na małą refleksję z zakresu oznakowania…

W następstwie tego zdarzenia, na drogę wysłano przedstawicieli policji oraz GDDKiA. Mieli oni zweryfikować oznaczenia na trasie, sprawdzając, czy wszystko jest jasne i przejrzyste. Jest to stała i standardowa procedura. Jak też podała w swoim komunikacie zielonogórska komenda, nie znaleziono przy tym żadnych nieprawidłowości.

Faktem jednak jest, że jednego znaku na pewno na trasie nie zastano. Mowa tutaj o tablicy dobitnie informującej o jeździe pod prąd, jaką spotkalibyśmy chociażby w Austrii (poniżej), Niemczech lub w Holandii. Oczywiście wynika to z faktu, że tablic tego typu się w Polsce nie stosuje. Zupełnie nie funkcjonują one w przepisach, a przecież są ewidentnie potrzebne. W końcu na samym tylko S3 doszło już do kilku takich zdarzeń.

Ktoś mógłby oczywiście powiedzieć, że nie można przesadzać z nadmiarem znaków, skoro byłyby one potrzebne bardzo sporadycznie. Pomyślmy jednak jak wiele stoi przy drogach tablic, z których korzysta się raz na jakiś czas. Najlepszy przykład – ograniczenia prędkości w miejscach, w których funkcjonują miejsca kontroli samochodów ciężarowych. Coś takiego znajdziemy chociażby na trasie S7. Jest tam zjazd z górki, zaraz potem stromy podjazd, a między nimi 50 km/h, w związku z punktem kontrolnym ITD. Problem jednak w tym, że 50 km/h stoi tam zawsze i wszędzie, a ITD pojawia się sporadycznie.

Tymczasem – i tutaj znowu można wspomnieć o Niemczech – w innych krajach dało się zorganizować znaki tymczasowe. Gdy służb kontrolnych nie ma na miejscu, są one obracane tyłem do kierunku jazdy, nie powodując niepotrzebnego zamieszania.