Korea Południowa to demokratyczna republika, oparta na konstytucji i gwarantująca szereg praw obywatelskich. Gdy jednak ciężarówki zatrzymały się na całe dwa tygodnie, koreańskie władze zdecydowały się na wielce kontrowersyjne rozwiązanie.
Kierowcy i przewoźnicy, w tym liczni właściciele jednoosobowych firm, już od dwóch tygodni prowadzili w Korei masowy protest. Domagali się przy tym wyższych zarobków i lepszych warunków pracy, możliwych do utrzymania dzięki systemowi stawek minimalnych za przewozy. Efektem ubocznym protestu było zaś sparaliżowanie wielu branży, na czele z budowlaną, stalową i paliwową.
Obawiając się wybuchu chaosu w całym kraju, południowokoreańskie władze zaczęły nakładać na kierowców nakazy powrotu do pracy. Najpierw objęło to kierowców zatrudnionych przy transporcie cementu, a w miniony czwartek do listy dopisano też przewóz stali oraz paliw. Wszystkie zajmujące się tym osoby po prostu musiały wrócić za kierownicę, w przypadku odmowy podlegając karze w wysokości 30 milionów wonów (100 tys. złotych) lub nawet pozbawieniu wolności na okres 3 lat.
Prawnicy szybko podnieśli tutaj alarm, stwierdzając, że zmuszanie kogokolwiek do pracy pod groźbą więzienia jest niezgodne z konstytucją. Rząd nie wycofał się jednak z tej groźby, a zamiast tego to związki zawodowe zdecydowały się zakończyć akcję. Już dzień później, w miniony piątek, organizatorzy protestu przeprowadzili stosowane głosowanie, a 62 procent jego uczestników opowiedziało się za zaprzestaniem protestu, pomimo nieuzyskania w nim żadnych korzyści. Wszystko wskazywało więc na to, że kierowcy i przewoźnicy po prostu wystraszyli się wysokości kar lub wizji pozbawienia wolności.
Wraz z zakończeniem protestu, około 26 tys. kierowców ciężarówek wraca dzisiaj do normalnej pracy. Rządowa decyzja wyraźnie zaś pokazała, że kierowcy ciężarówek i przewoźnicy to osoby naprawdę krytyczne dla normalnego funkcjonowania państwa.