2 lata w kabinie za około 1000 euro miesięcznie, czyli kierowcy z Filipin na holendersko-słowackiej umowie

filipiny_kierowcy_niewolnicy

Kierowcy ciężarówek rodem z Filipin, wykorzystywani w Europie jako wyjątkowo tania siła robocza, to zjawisko, o którym głośno było już w 2014 roku. Wówczas to zachodnie oraz skandynawskie media alarmowały w sprawie kierowców z firmy Dinotrans, otrzymujących śmiesznie niskie wynagrodzenia, kompletnie nieprzygotowanych do pracy na europejskich drogach, a nawet zmuszanych do mieszkania w namiotach lub w śpiworach (więcej na ten temat TUTAJ). Teraz natomiast rozpoczęła się kolejna afera z filipińskimi kierowcami w roli głównej, zaś związane z nią nieprawidłowości są na tyle poważne, że konieczne było rozpoczęcie postępowania w sprawie nie tyle wykorzystywania pracowników, co po prostu w sprawie handlu ludźmi.

Wszystko zaczyna się tutaj od wspomnianej firmy Dinotrans, jako że to właśnie dla tego przedsiębiorstwa pracowali wcześniej objęci dochodzeniem kierowcy. Z uwagi na tragiczne warunki zatrudnienia, a także braki w wynagrodzeniach, postanowili oni jednak zerwać współpracę z tą firmą i wrócić na Filipiny, aby szukać szczęścia w ojczyźnie. Zamiast jednak szczęścia, znaleźli oni kolejną ofertę pracy w Unii Europejskiej, podobno na znacznie lepszych warunkach. Wszystko miało bazować na w pełni legalnym, dwuletnim kontrakcie, wspartym przez rządową organizację i przewidującym jasne oraz klarowane warunki pracy. Umowa mówiła między innymi o 690 euro miesięcznego wynagrodzenia, 20 euro dziennie na pokrycie kosztów życia, a także pełnym zapleczu mieszkaniowym na bazie, z sypialniami, łazienkami oraz kuchnią, aby móc godnie spędzać dni wolne od jazdy. Filipińczycy postanowili więc skorzystać z tej oferty, wrócili do Unii Europejskiej i zastali na miejscu jeden wielki przekręt.

Po pierwsze, kontrakt przewidywał wynagrodzenie za wszystkie dni od momentu opuszczenia Filipin. Zamiast jednak tego, kierowcy na aż trzy miesiące trafili do hotelu robotniczego w Bratysławie, gdzie oczekiwali na skompletowanie dokumentów niezbędnych do jazdy, a jednocześnie nie zarobili ani centa. Kolejny problem dotyczy kontraktów, które podpisali oni jeszcze na Filipinach – po przybyciu na Słowację, Filipińczykom oznajmiono, że kontrakty te nie są już aktualne, a zamiast tego muszą oni podpisać komplet nowych dokumentów. I podpisali, w efekcie czego już sami do końca nie wiedzą dla kogo pracują. Związek zawodowy FNV, który wpadł na trop tej sprawy, próbował znaleźć osobę w pełni odpowiedzialną za zatrudnienie azjatyckich kierowców, lecz zamiast tego znalazł tylko całą siatkę pseudofirm transportowych, zarejestrowanych w Bratysławie, w najzwyklejszych mieszkaniach lub w pozamykanych na trzy spusty biurach. Działalność tych przedsiębiorstw kończy się na posiadaniu skrzynki na listy, zaś Filipińczykom przygotowano takie konta bankowe, aby nie mogli oni sprawdzić od kogo dokładnie otrzymują przelewy. Wiadomo tylko w jakiej firmie Azjaci realizują swoje codzienne obowiązki – jest to holenderski przewoźnik Martin Wismans BV, ulokowany w Venlo i podnajmujący kierowców od swoich słowackich partnerów. Same wypłaty też pozostawiają wiele do życzenia, jako że nowy kontrakt przewiduje odliczanie mandatów od obiecanego 690 euro. Efekt tego jest zaś taki, że przeciętnie kierowcy otrzymują jedynie 300-400 euro miesięcznie plus wspominane 20 euro dziennie, natomiast reszta pieniędzy trafia rzekomo na mandaty. Czy natomiast mandaty te przekazywane są im do wglądu, w ramach potwierdzenia? Oczywiście, że nie. No i do tego dochodzi kwestia warunków życiowych – Martin Wismans BV nie zaoferowało Filipińczykom jakiejkolwiek bazy, ani jakiegokolwiek zaplecza sanitarnego i wyszło na to, że cały dwuletni kontrakt mają oni spędzić po prostu w kabinach ciężarówek.

Wielu z Was pomyślało pewnie „skoro im tak źle, to dlaczego nie wrócą oni na Filipiny?” Jeden z nich wrócił, lecz nie była to łatwa decyzja. Po pierwsze, sam musiał on zapłacić za bilet do ojczyzny, wydając na to kilkumiesięczne oszczędności, które pierwotnie miały trafić do pozostawionej w Azji rodziny. Po drugie zaś, zrywając kontrakt z firmą stracił on jakiekolwiek szanse na odzyskanie wynagrodzenia za trzy miesiące pobytu w Bratysławie. A trzeba tutaj zaznaczyć, że na Filipinach 690 euro pomnożone przez trzy to naprawdę mnóstwo pieniędzy (przeciętne miesięczne wynagrodzenie to tam około 230 euro). Jakby natomiast tego było mało, kierowcy nie tylko nie wracają do siebie, lecz także mogą spodziewać się nowych kolegów. Już teraz w Bratysławie przebywa bowiem kolejnych 12 Azjatów, którzy przygotowują się do pracy na drogach Beneluxu. Udało się ich wytropić na jednym z bratysławskich blokowisk, gdzie oddano im do dyspozycji najzwyklejsze mieszkanie i kilkaset euro na zakupy, bez jakichkolwiek wynagrodzeń nakazując czekanie na dokumenty. Wszystko wskazuje więc na to, że zostaną oni zatrudnieni na dokładnie takich samych warunkach, jak kierowcy już jeżczący, no chyba, że wcześniej zapadnie jakiś sądowy wyrok.

I tutaj dochodzimy do początku końca tej historii – kiedy bowiem holenderski związek zawodowy FNV dowiedział się o całej sprawie, podjął kilka konkretnych kroków i ustawił, że opisany proceder łamie całą listę przepisów, także tych międzynarodowych. Sprawą zainteresował się między innymi holenderski odpowiednik inspekcji pracy, a także rozpoczęto postępowanie sądowe z zarzutem dotyczącym handlu ludźmi. Filipińczykom zaoferowany został legalny pobyt w Holandii oraz pełna ochrona, w zamian za zeznania przeciwko swojemu pracodawcy, tudzież pracodawcom. Ciąg dalszy na pewno więc nastąpi…