14 dni temu ciężarówka wpadła do dziury w drodze, kierowcy nadal nie odnaleziono

Materiały filmowe znajdziecie pod tekstem.

Przez ostatnie dwa tygodnie w Japonii trwały poszukania 74-letniego kierowcy, którego lekka ciężarówka wpadła w dziurę w jezdni. Teraz służby wstrzymały pracę, w obawie o bezpieczeństwo swoje i otoczenia, a ciała mężczyzny niestety nadal nie udało się odnaleźć.

Tragedia rozgrała się 28 stycznia, o godzinie 10.00 rano, w miejscowości Yashio na przedmieściach Tokio. W związku z awarią systemu wodociągowego, pod skrzyżowaniem doszło wówczas do wymycia gruntu i droga zarwała się pod około 6-tonową ciężarówką. Pojazd wpadł do dziury ustawiając się kabiną u dołowi, a wewnątrz wraku utknął 74-letni kierowca.

Wymycie gruntu było na tyle poważne, że służby obawiały się dalszego zapadania drogi. Dlaczego początkowo korzystano tylko z lekkiego sprzętu, ściągając w pobliże miejsce katastrofy dwuosiowe wozy z krótkim HDS-ami. Do samego otworu ratownicy zbliżali się wyłącznie pieszo. Jednocześnie wprowadzono ograniczenia w użyciu wody, obejmując nimi 1,2 miliona mieszkańców, a właściciele pobliskich domów zaczęli być przygotowywani do ewakuacji.

Trzy godziny po tragedii, 28 stycznia, o godzinie 13, ratownicy nawiązali kontakt głosowy z kierowcą. Zejście do ciężarówki było jednak niemożliwe, podobnie jak wyciągnięcie jej na powierzchnię. Na miejscu nie było bowiem sprzętu, który mógłby podjechać do zapadliska bez narażania całego otoczenia oraz ratowników.

Dzień po tragedii, 29 stycznia, żuraw z odpowiednio długim ramieniem był w stanie podpiąć ciężarówkę. Gdy jednak wrak wyciągnięto na powierzchnię, ratownikom ukazało się samo podwozie z zabudową. Niewielka, typowo japońska kabina pozostała pod ziemią, najwyraźniej odłączając od podwozia w trakcie wypadku. Poszukiwania kierowcy trwały więc nadal, stając się jeszcze bardziej skomplikowanym. Dalsze sprowadzanie sprzętu wymagało bowiem zbudowania specjalnych ramp i usunięciu dalszych fragmentów drogi, przez co pierwotnie 10-metrowa dziura powiększyła się do około 40 metrów długości.

Dziesięć dni po tragedii, 6 lutego, specjalny, podziemny dron dotarł do konstrukcji wyglądającej jak pozostałości kabiny. Znaleziono nawet fotel kierowcy, przywalony tuż obok jednej z rur kanalizacyjnych, około 100 metrów od pierwotnego miejsca wypadku. Nigdzie w pobliżu nie stwierdzono jednak ciała kierowcy. Poszukiwania musiały być więc kontynuowane, wymagając dalszych wykopów i schodzenia ludzi pod powierzchnię drogi. To natomiast tworzyło olbrzymie niebezpieczeństwo, zarówno dla ratowników, jak i dla otoczenia.

Trzynaście dni po tragedii, 9 lutego, czyli w minioną niedzielę, grupa 20 ratowników zeszła do rozkopanego zapadliska po raz ostatni. Działania poszukiwawcze trwały przez około 30 minut, po czym ryzyko zostało uznane za zbyt duże. Ratownicy natychmiast musieli wycofać się na powierzchnię i akcja została przerwana. Na dzień dzisiejszy nie wiadomo, kiedy działania zostaną przywrócone, gdyż na pewno będzie to wymagało większej ilości sprzętu oraz dalszego rozbudowania ramp.

Materiał z 28 stycznia, pierwsi ratownicy na miejscu:

Materiał z 29 stycznia, wydobycie podwozia na zewnątrz:

Materiał z 31 stycznia, powiększanie zapadliska:

Materiał z 4 lutego, zapadlisko po rozkopaniu: