Wspomnienia z trasy do Iranu w barwach PEKAES Warszawa – część 34

Marzenia się spełniają – Wspomnienia z pierwszej jazdy do Iranu

Część 34

3 luty, czwartek

Wstając rano widzę znowu ten śnieg. A jest go dość sporo, bo około 10 cm. Na termometrze jest minus 2 stopnie. Jest już godzina 8.00 i najwyższy czas na wstawanie. Po ogoleniu się i umyciu przyszedł do mnie Władek i mówi, żeby przyjść do niego na śniadanie. Na śniadanie jemy już tylko resztki z naszych zapasów, które nam jeszcze pozostały, czyli chleb turecki i nasz dobry smalec z cebulą oraz stary boczek. Podczas śniadania patrzyliśmy na mapę, którędy i jak by było najbliżej do Probistypu. Według mapy wskazywałoby, że najbliżej do Skopie byłoby przez Błagojewograd, czyli drogą A3. Po rozmowie z kierowcą bułgarskim okazało się że z Błagojewogradu do Skopje nie ma przejazdu dla samochodów ciężarowych. Jest to przejście tylko dla samochodów osobowych. Natomiast my mamy załadunek w Probistypie i mielibyśmy bardzo blisko, bo około 250 kilometrów. Niestety będziemy musieli jechać do Dimitrowgradu, a następnie do Niszu i z powrotem w dół na Skopje. A to już będzie dodatkowo prawie 300 kilometrów dalej. Jest to sporo kilometrów, ale co zrobić, nie mamy innego wyjścia.  Po śniadaniu pojechaliśmy taksówką do naszego przedstawiciela w Sofii, aby załatwić ważne talony na paliwo. Po przyjeździe okazało się że my sami musimy sobie to załatwić między kierowcami. Nasi przedstawiciele rozkładali ręce i po licznych telefonach nic nie załatwili. A więc znowu musimy radzić sobie sami. Wracając na parking zapłaciliśmy tylko 10 lewa za taksówkę, co było dla nas miłą niespodzianką, że tak tanio, a było to sporo kilometrów i upłynęły prawie 2 godziny. Na parkingu spotykamy naszych kierowców z Błonia i ze Śremu. Na szczęście nasze mają tych talonów więcej. Spisaliśmy mały protokół przekazania tych talonów, no i po sprawie. Możemy więc jechać dalej. Wyjeżdżając z parkingu na polach leży jeszcze sporo śniegu. Na drodze już go nie ma, ale nadal pada.

opowiadania ciezarowka do iranu 34-1opowiadania ciezarowka do iranu 34-2

Z Sofii do granicy w Dragomanie jest tylko 35 kilometrów, ale dojeżdżając do granicy w tych bułgarskich górkach zrobiło się znów bardzo ślisko, bo na drodze leży ujechany śnieg. Przed wjazdem na granicę tankujemy do pełnego zbiornika i wlewamy do pustych kanistrów. Wykorzystaliśmy wszystkie talony, gdyż w Jugosławii nie honorują żetonów DKV i trzeba płacić gotówką za pobrane paliwo. Po zatankowaniu wjeżdżamy na bułgarską granicę. Jest już godzina 14.00. Odprawa u Bułgarów poszła dość szybko, gdyż przed nami nie było zbyt wiele samochodów. Z granicy bułgarskiej do granicy jugosłowiańskiej jest 5 kilometrów i znowu są te małe podjazdy i zjazdy po zaśnieżonej drodze. Ale to wszystko jest nic w porównaniu z zaśnieżonymi drogami w Turcji. No i wjeżdżamy na przejście graniczne w Dimitrowgradzie. Tutaj odprawa również idzie sprawnie. Po opłaceniu podatku drogowego oraz podstemplowaniu zezwolenia mamy sprawy załatwione. Pytamy celników, czy jest jakaś krótsza droga do Skopje? Celnicy nam odpowiadają że jest, ale bardzo wąska i wiedzie przez teren górzysty i odradzają nam jechać tą drogą. Była by ona krótsza o jakieś 100 kilometrów. Ale nie warto ryzykować. Tak więc musimy jechać do Niszu, a następnie kierować się na Skopje. Tak jak w zeszłym roku jeżdżąc do Iraku, w Niszu kierowałem się na Skopje, Saloniki i do Volos, a dalej to już promem przez Morze Śródziemne do Lataki w Syrii. I niestety będziemy musieli nadłożyć prawie 300 kilometrów. Jest już po godzinie 15.00. Do Niszu powinniśmy dojechać jeszcze za dnia, ale musimy uważać aby nie przekraczać dozwolonej prędkości, czyli 70 km/h, bo tutejsza milicja tylko na to czeka. Po ujechaniu około 100 kilometrów jedziemy ładną, chociaż nie kiedy bardzo wąską drogą wzdłuż rzeki tak jakby na półce skalnej oraz przejeżdżamy przez wykute tunele w tych skałach wapiennych.

opowiadania ciezarowka do iranu 34-3 opowiadania ciezarowka do iranu 34-4

Pogoda zrobiła się ładna, śnieg nie pada, a droga jest sucha. Za małą miejscowością Bela Palanka stoi milicja i zatrzymała nas do kontroli. Patrząc na tarczki nie wierzą, że jechaliśmy zgodnie z przepisami. Zaglądają w tachograf czy nie mamy pozakładanych gumek na rysikach. Ale nic z tego, więc nic nie zarobili, a już na pewno myśleli, że coś im się skapnie. Bo tutaj, właśnie w tym miejscu, jak jechałem do Iranu to wcisnęli mi mandat bardzo pognieciony za 100 dinarów, a skasowali 200. Tacy to są spekulanci ci tutejsi milicjanci. Jedziemy przez te małe miejscowości, gdzie jest ograniczenie prędkości niekiedy do 30 km/h i nie wiadomo dlaczego. A to bardzo wydłuża czas przejazdu. Zbliżając się do Niszu robi się już ciemno. Jugosłowiańscy kierowcy samochodów osobowych też jeżdżą bardzo nieodpowiedzialnie i nie kiedy wpychają się na trzeciego lub jadą niekiedy na czołowe zderzenie. Jeżdżą podobnie jak kierowcy w Iranie. Jak zacznie wyprzedzać to już nogi z pedału gazu nie zdejmie. I dlatego jest tyle krzyży stojących przy drodze, ale tutejszym kierowcom nic to nie mówi i nie wyciągają z tego żadnych wniosków. Przed Niszem zjechaliśmy na parking, aby coś zjeść. Po krótkim posiłku ruszamy dalej. Jest już ciemno, a ruch na tej drodze jest już duży. Do Skopje pozostało jeszcze 220 kilometrów. Chcemy dzisiaj zajechać pod załadunek, aby jutro się załadować i wrócić jak najprędzej do kraju i domu. Na pewno nasze żony i dzieci z utęsknieniem czekają na nasz powrót. Na pewno się martwią, że nas tak długo nie ma. No i tak dojechaliśmy do Skopje i zatrzymujemy się na jednej ze stacji benzynowych, aby zapytać się jak najlepiej dojechać do Probistypu. Niestety stacja jest już nieczynna, a my już jesteśmy trochę zmęczeni i co najgorsze, że nie ma się kogo zapytać o drogę.

Stoimy przy stacji i się zastanawiamy jak jechać dalej i w tym czasie podjechał samochód osobowy. Kierowca jugosłowiański wysiadł z samochodu i pyta się  nas jaki mamy problem. Pokazaliśmy jemu adres pod jaki jedziemy, a on narysował nam mapę i wytłumaczył jak i którą drogą mamy jechać, bo tą krótszą drogą było by bliżej o jakieś 50 kilometrów, lecz jest ona bardzo wąska i ma wiele zakrętów, a tymi samochodami moglibyśmy mieć duży problem z dojechaniem. I tak z miasta Veles musimy kierować się na Sztip, a później na Probistip. Do celu pozostało nam jeszcze około 130 kilometrów. Jest już po godzinie 22.00. Podziękowaliśmy życzliwemu kierowcy i daliśmy paczkę papierosów która mi jeszcze została. Kierowca bardzo się ucieszył i ruszyliśmy każdy w swoim kierunku. Po ujechaniu kilkudziesięciu kilometrów zatrzymaliśmy się na jednym z małych parkingów, aby trochę się orzeźwić na świeżym powietrzu. Władka już również morzył sen. Pogadaliśmy trochę i zastosowaliśmy trochę gimnastyki, po czym ruszyliśmy. Wjeżdżając do miejscowości Veles skręcamy na Sztip. Wyjeżdżając z miasta zatrzymuje nas milicja. Jeden z milicjantów pyta się nas po polsku dokąd jedziemy? Zdziwiło to nas że tak ładnie mówi jugosłowiański milicjant po polsku. Po chwili okazało się że jest to Polak urodzony w Polsce, matka jest Polką, a ojciec Jugosłowianinem i po wojnie wywędrowali do Jugosławii. Miło jest spotkać tak życzliwych ludzi i to tak daleko od kraju. Uzyskaliśmy szczegółowe informacje, że droga będzie bardzo wąska i kręta. Adres do Probistipu to nie jest docelowy gdyż fabryka akumulatorów znajduje się w małej miejscowości Zletewo. I tam musimy się kierować. Do celu pozostało nam jeszcze 50 kilometrów. Sen znowu trochę ustąpił. Dobrze, że nie ma śniegu gdyż są ostre i duże podjazdy. Mamy znowu trochę szczęścia że droga jest czysta. Dojeżdżając do Probistipu sen znowu zaczął mnie mocno męczyć. Więc zatrzymałem się i wyszedłem z samochodu. Władek też skorzystał z okazji i chwilę żeśmy się rozruszali.

Jest już po godzinie 1.00, a do celu już niedaleko. Dookoła nas dość wysokie góry i czyste niebo z roziskrzonymi gwiazdami. Po chwili ruszamy dalej. Ulice są tutaj bardzo wąskie, dobrze, że nie ma poustawianych samochodów osobowych. Teren jest tutaj bardzo górzysty. No i wreszcie jest znak kierujący do Zletewa. Do tego Zletewa pozostało już tylko 8 kilometrów. Dobrze że spotkaliśmy tak życzliwych milicjantów i teraz nie musimy szukać po nocy tej fabryki, bo i tak nie było by się kogo zapytać, a na dodatek przy tak wąskich uliczkach gdyby się gdzieś wjechało to nie było by możliwości zawrócić. Niby już tak niedaleko do celu, ale ten sen nie ustępuje i staje się bardzo natarczywy. Raz po raz wystawiam głowę przez otwarte okno, aby powiew tego chłodnego powietrza trochę odpędził sen. No i rzeczywiście droga jest tutaj bardzo wąska. Nie wiem jakby tutaj miały się minąć takie duże dwa samochody. Wjeżdżając do tej maleńkiej miejscowości widzę znak, który wskazuje jak dojechać do tej fabryki. No i wreszcie dojechaliśmy na parking przy tej fabryce. Jesteśmy już bardzo zmęczeni. Robimy herbatę, zjadamy po dwie sznytki chleba i kładziemy się spać. Na zegarze dochodzi godzina 2.00. Cel został osiągnięty. Jutro zobaczymy co będzie dalej.

Dzisiaj przejechałem 560 km i przepracowałem 17 godzin

Orientacyjna mapa dzisiejszej trasy:


Autorem tekstu jest Adam Frąckowiak, którego osobę przedstawiałem we wstępie dostępnym TUTAJ. Seria tekstów o transporcie do Iranu powstaje dzięki pomocy Niezależnego Forum Nowego Tomyśla i okolic.


Kolejny odcinek – TUTAJ

Poprzednie odcinki – TUTAJ