Wspomnienia z trasy do Iranu w barwach PEKAES Warszawa – część 32

Marzenia się spełniają – Wspomnienia z pierwszej jazdy do Iranu

Część 32

1 luty, wtorek

Obudziły nas syreny promów stojących w porcie, oczekując na pasażerów i samochody, aby ich przewieźć na drugi brzeg cieśniny, czyli do Europy. Jest już godzina 6 naszego czasu. A więc wstajemy o godzinę wcześniej, zrobiliśmy szybko małe śniadanie i wyruszyliśmy do portu. Promy stojąc przy nabrzeżu już czekały na pasażerów i co chwilę swoimi syrenami popędzały spóźnialskich. Spojrzeliśmy na rozkład odjazdu i okazało się, że mamy jeszcze 20 minut czasu do odjazdu promu. Więc poszliśmy do tej samej małej knajpki, w której byliśmy wczoraj, zamawiając szklankę koziego mleka i bułkę z obkładem baraniego mięsa, czyli kebabem. Było bardzo smaczne. Po czym zakupiliśmy bilety i udaliśmy się na oczekujący prom.

opowiadania ciezarowka do iranu 32-skan3 opowiadania ciezarowka do iranu 32-skan2

Na promie było już kilkanaście samochodów osobowych i kilkunastu pasażerów. Płynąc przez cieśninę Bosfor mijamy olbrzymie oceaniczne statki. Są to naprawdę kolosy. W porównaniu z naszym promem, wydaje się nam jakbyśmy płynęli małą łódką. A przecież ten nasz prom, na którym płyniemy, to zabiera kilka samochodów osobowych i ciężarowych, tak więc nie jest to aż tak mały prom. Gdy wypłynęliśmy to już pojawili się handlarze sprzedający okulary, lusterka, grzebienie, perfumy, chusteczki higieniczne i wiele innych drobiazgów. Są naprawdę bardzo natarczywi widząc obcokrajowców wciskając w rękę, a nawet do kieszeni, byleby tylko wyrwać trochę kasy. Jest to bardzo nieprzyjemne. No i nareszcie jest ten drugi brzeg. Płynęliśmy około 30 minut. Dzisiejszej nocy musiało mocno padać, bo stoją tutaj olbrzymie kałuże wody. Wiatr też mocno wieje powodując duże fale. Na niebie przesuwają się deszczowe chmury. Ale na nasze szczęście nie pada. Po tej stronie nie jest tak przyjemnie, ponieważ odczuwa się porywisty wiatr. Pogoda nam nie sprzyja. Ale co zrobić. Ruszamy, kierując się na słynny turecki bazar, na którym to jeszcze nie byli Zygmunt i Krzykacz. Natomiast ja z Władkiem już byliśmy i trochę wiemy jak się kierować idąc tymi małymi wąskimi uliczkami.

opowiadania ciezarowka do iranu 32-skan1

No i znowu łapią nas tzw. naganiacze, zagadując nas mówiąc niewiele, ale różnymi językami. My idąc nie rozmawiamy, ponieważ szybko by nas rozszyfrowali kim jesteśmy. Oni natomiast mówią do nas po jugosłowiańsku, czesku i węgiersku, jednak widząc, że nie reagujemy zaczęli także mówić po polsku szukając jakiegoś obejścia, aby nawiązać kontakt. Wypowiadali słowa: „Papa, Watykan, Walesa”, a gdy my zaczęliśmy się uśmiechać to zastąpili nam drogę, aby zaciągnąć nas do swojego najbliższego kramiku. Bo na sklepy to nie wyglądało. Myśmy byli jednak nie ugięci, idąc cały czas przed siebie. Po jakieś chwili naganiacze odpuścili, widząc, że nic nie zarobią. Byli niezadowoleni, ale co zrobić, musieli szukać następnych klientów. Idziemy tak tymi małymi wąskimi uliczkami raz pod górę, a następnie w dół, bo teren tutaj jest mocno pofałdowany. Widzimy tureckich tragarzy ciągnących bardzo obładowane wózki dwukołowe. Niekiedy tak przestrzennie naładowane, że aż dziw człowieka bierze jak oni to załadowali i nic im po drodze nie spada. Naprawdę w tym są mistrzami. Niektórzy z nich mają taką uprząż jak nasze konie ciągnące wozy. Rękoma tylko trzyma dwa dyszle, a całym ciałem ciągnie ten obładowany wózek. Ten wysiłek widać po ich czerwonych i upoconych twarzach. Natomiast idąc z góry widać jak zapierają się o te kocie łby, a niekiedy, gdy zaczynają uślizgiwać się im nogi, to widać jak walczą z tym ogromnym napierającym ciężarem. Na nogach mają trampki, ponieważ guma się tak nie uślizguje po tych kocich łbach. Aż litość człowieka bierze patrząc na ten wysiłek, tego niewielkiego posturą tragarza. Nie są to ludzie obdarzeni dużym wzrostem i dobrze zbudowani, przeważnie są to ludzie o niewielkim wzroście, około 160 cm. Muszą ciężko pracować na kawałek chleba lub za niewielkie pieniądze, bo widać to po ich ubiorze i twarzach. Patrząc na tych ludzi nasunęła mi się taka myśl: jedni muszą tak ciężko pracować, a żeby inni mogli lekko żyć. Co to tutaj za dziwny świat?! Idąc dalej tymi małymi uliczkami mijamy znowu sklepik przy sklepiku, a nad tym sklepikiem jeszcze jeden sklepik, tej samej branży, oferujący te same artykuły i jest to zastanawiające, jak oni i z czego tutaj żyją, bo kupujących w sklepach nie widać. Na pewno nie jest to dostatnie i bogate życie tutejszych sklepikarzy. Natomiast uliczki niekiedy są tak bardzo wąskie, że taksówka ma problemy z przejechaniem. Tutejsza ludność do tych warunków jest przyzwyczajona i nie robi to na nich żadnego wrażenia. Przechodząc przez mały plac zatrzymujemy się na chwile przed jednym z okien wystawowym oferującym skórzane kurtki i kożuchy. Natychmiast, nie wiadomo z skąd, przy nas stanęło dwóch tureckich naganiaczy mówiących do nas łamaną polszczyzną „proszę wejść, mamy dobry i tani towar, a przy większych zakupach dajemy suweniry” My już wiemy, że taki suwenir to może być jakiś perfum turecki lub blaszany talerz z wygrawerowanym meczetem oraz napisem „LEDER FABRIK Y. ONBAS” Ale my z Władkiem znamy już trochę tutejsze obyczaje i zachowania tureckich sprzedawców. Pomimo wielu zaproszeń nie wchodzimy do sklepu. Idziemy dalej. Do bazaru pozostało jeszcze około 10 minut drogi. No i wreszcie przechodzimy przez ogromną bramę wykutą w olbrzymim, wysokim i grubym murze. Mur ma grubości około 5 metrów. Są to pozostałości murów obronnych dawnego Konstantynopola. Budowa i przekrój tych murów budzi podziw. Patrząc na te olbrzymie mury zadaję sobie takie pytanie: ilu niewolników, w tym Polaków, którzy zostali wzięci w jasyr, budowało tak olbrzymie mury i ile lat trwała taka budowa? Naprawdę jest to zastanawiające. Och, gdyby te mury potrafiły przemówić, to była by niesamowita historia. No i po godzinnym marszu przed naszymi oczyma pojawia się słynny turecki bazar. Samą zewnętrzną budową niczym nadzwyczajnym nie zachwyca. Ale wchodząc do wnętrza zaczyna człowiek dostawać oczopląsów. Kto już tutaj był raz to wie, że należy do tego podchodzić spokojnie i nie dać się złapać przez naganiaczy. Trzeba po prostu przejść choćby część tego bazaru, a żeby się zapoznać z oferowanym towarem. Aby obejść ten cały bazar trzeba by było poświęcić jeden dzień. Kto nie był na tym bazarze, to trudno mu sobie wyobrazić te wszystkie cuda wykonane przez tutejszych rzemieślników, począwszy od ciuszków, dywanów, gobelinów, wyrobów skórzanych, a kończąc na wyrobach ze złota. A tych ostatnich jest najwięcej, niekiedy aż w oczy razi ten blask złota. Naprawdę są to prawdziwe arcydzieła, niesamowite bogactwo, setki kilogramów, a może i tony tego złotego kruszcu leżącego na wystawie. Niespotykane dla zwykłego mieszkańca mieszającego w Polsce. Bogatszy i większy bazar ze złotymi wyrobami to widziałem tylko w Kuwejcie. Tam to też trzeba było chwile postać, popatrzeć i uszczypnąć się w policzek, że to nie sen. To była czysta prawda, że znalazłem się w tak wyjątkowym i niespotykanym miejscu. Blask złota dosłownie raził w oczy. A przy tym Arabowie w swoich białych szatach i kilkanaście kobiet z dziećmi przy boku. Wszystkie kobiety oczekiwały w kolejce na swoje prezenty. Jeden z Arabów miał 12 żon stojących grzecznie w kolejce. Niesamowity jest ten świat.

Niestety nie jesteśmy przyzwyczajeni do takiego bogactwa żyjąc w naszej kochanej Polsce. I trzeba wracać do realiów. Zygmuntowi i Krzykaczowi jest trudno zdecydować się na zakup jakiegoś arcydzieła. Bo cena też nie jest taka mała, naprawdę są pod wrażeniem i niezdecydowani, a czas biegnie. Nie wiadomo czy jeszcze tutaj kiedyś trafią, na ten turecki bazar. Zazwyczaj to się kupuje po azjatyckiej stronie. Ale oni jeszcze tutaj na tym tureckim bazarze nie byli. Nie ma im się co dziwić, że tak długo się zastanawiali co kupić. Po długim namyśle zrobili zakupy bardzo ładnych kolczyków ze złota i to nie tak drogich. Próby były bite, a na dodatek można było to sprawdzić, oczywiście za niewielką opłatą. Tutaj na bazarze nie ma oszustwa. Natomiast w tych sklepikach na małych uliczkach to się oszustwa zdarzały. My musimy cały czas pamiętać, aby nas nie oczyścili z paszportów i pieniędzy. Wiadomo, że tacy czyściciele kieszeni są wszędzie, gdyż panuje tutaj bardzo duży tłok. No i wreszcie zdecydowaliśmy się, że wracamy, ale żeby wyjść z tego bazaru to potrzeba trochę czasu. Idąc tak rozmawiamy i co rusz podchodzi turecki naganiacz lub sklepikarz i zaprasza nas do swojego kramiku mówiąc, że nie trzeba nic kupić. Ale po wejściu już się pyta co nas interesuje. Naprawdę są to kupcy i handlarze z prawdziwego zdarzenia. Jak on czegoś nie ma to pożycza od sąsiada, aby tylko nie wypuścić klienta bez towaru. Tutaj rządzi surowe prawo. Kto nie ma za co żyć to żebrze na ulicy, żeby doczekać jutra. A jutro może uśmiechnie się do niego łaskawy los i będzie miał jakąś pracę lub hojniejsze datki. Niestety tutaj to każdy chwyta się jakieś roboty. Aby choć trochę zarobić na jedzenie. Bardzo dużo widać chodzących i nawołujących tragarzy szukających pracy i zarobku, bo na pewno maja rodziny. Tragarze mają tutaj największą szanse zarobku. Bo uliczki są tu zbyt wąskie, a w te liczne zakamarki samochody nie dojadą. Niestety w tej pracy trzeba być silnym i wytrzymałym dźwigając na plecach duże ładunki lub ciągnąc obładowane wózki. Na pewno kosztuje to sporo wysiłku. Tutejsze dzieci też nie maja lekkiego dzieciństwa. W wieku moich synów Sławka i Szymona, 12 i 9 lat, już muszą tutaj ciężko pracować  są już starymi handlarzami, pucybutami lub naganiaczami. Tutejsze dzieci uczą się zawodu od najmłodszych lat, może to i dobrze. Ale co te dzieci mają z własnego dzieciństwa? Nie biorąc pod uwagę dzieci których rodzice są bardziej zamożni i nie muszą tak ciężko pracować na kawałek chleba.

Ale ten czas szybko zleciał, jest już południe. Pogoda się trochę poprawiła i nie pada. Po dojściu do portu i zakupie biletów na prom uśmiechnęło się do nas szczęście bo podpłynął prom który wraca na Harem. No i udało się ,że nie musimy długo czekać. Po wejściu na prom znowu podchodzą handlarze i oferują to samo: długopisy, grzebienie, lusterka, portfele skórzane, zegarki. Każdy jakoś z tego żyje. Ile sprzeda tyle zarobi. Takie jest tutaj życie handlarza. Aby żyć trzeba coś robić. No i jesteśmy z powrotem w Azji. Idziemy do samochodów. Władek i Zygmunt zostawiają swoje zakupy w samochodach i idziemy jeszcze do sklepu, w którym to ja złożyłem zamówienie jadąc do Iranu. Odebrałem dwa małe kożuszki dla moich synów, kolczyki dla żony oraz zakupiłem trochę owoców cytrusowych. No i wracamy na parking. Jest już późno, dochodzi godzina 14.00 tureckiego czasu. Zanim dojedziemy na przejście graniczne w Kapikule na pewno będzie już wieczór. Na parkingu stały tylko nasze trzy samochody. Wyjeżdżając z parkingu tutejsi stróże wołali do nas nieczystą polszczyzną: „do zobaczenia” Oni tutaj się szybko uczą i dbają o swój interes. A i nam też jest przyjemniej gdy ktoś się odzywa po polsku. Opuszczamy dzielnicę Harem, jadąc cały czas lekko pod górę. Wiadomo, musimy wjechać na słynny most nad cieśniną Bosfor, który ma wyższe położenie. No i wreszcie wjeżdżamy na słynny most nad cieśniną Bosfor.

opowiadania ciezarowka do iranu 32-01

Nareszcie zbliżamy się już do Europy. Po opłaceniu niewielkiej opłaty przejeżdżamy przez most i wyruszamy w tę ostatnia drogę przez Turcję. Po drodze mijamy potężne mury starej warowni, która nazywała się Konstantynopolem. Mury w niektórych miejscach są mocno już zniszczone i mają duże wykruszenia. Czas i natura robią swoje. Ale swoim ogromem robią na człowieku wrażenie. Jedziemy wolno, bo tutaj jest bardzo dużo ograniczeń szybkości. Nie wiadomo dlaczego tureckie władze wprowadziły takie ograniczenia. Natomiast tureccy kierowcy samochodów osobowych oraz samochodów ciężarowych nie mających tachografów jadą szybciej, nie zważając na znaki. My natomiast musimy jechać zgodnie z zaleceniami znaków drogowych. Tutejsza policja turecka tylko na nas czeka, sprawdzając tachografy. No i dojechaliśmy do ostatniego punktu kontrolnego i policjant każe nam przynieść tarczki z ostatnich trzech dni. Takiej kontroli to jeszcze nigdzie nie mieliśmy. Z taką decyzja spotkaliśmy się pierwszy raz. Jechaliśmy zgodnie z przepisami. Policjant po sprawdzeniu pokiwał tylko głową nie dowierzając, że wszystko jest w porządku, a więc jedziemy dalej.

opowiadania ciezarowka do iranu 32-02 opowiadania ciezarowka do iranu 32-03 opowiadania ciezarowka do iranu 32-04

Zrobiło się już szaro. Do Kapikule pozostało jeszcze 93 kilometry. Po drodze zatrzymujemy się przy przydrożnych straganach z cytrynami, pomarańczami i innymi tureckimi owocami. Jak się po chwili okazało, pobocze było zbyt miękkie i Zygmunt ugrzązł. Próbowałem go wyciągnąć do przodu ale nic z tego. Więc oczepiłem przyczepę i pociągnąłem go do tyłu. Udało się, ale to po długim czasie i z wielkim trudem. Po tych nocnych opadach pobocza były bardzo miękkie, czego wzrokowo nie było widać. Zygmunt był załadowany samochodem Krzykacza, jest to jednak tylko i aż 9 ton. Po zrobieniu zakupów ruszamy w dalszą drogę. Przejeżdżamy przez ostatnie miasto przed granicą, Edirne, które znajduje się 35 kilometrów przed granicą. Tu również stoją stragany z cytrusami, czynne przez całą dobę. Owoce i cytrusy są ładnie poukładane i oświetlone, a tutejsi handlarze, gdy nie ma ruchu, śpią na ławkach przykryci kożuchami owczymi lub siedzą w knajpkach popijając czaj lub paląc tureckie wodne fajki, tzw. szisze. My natomiast tutaj nie możemy się zatrzymywać gdyż stoją znaki zabraniające zatrzymywania i postoju. Musimy przestrzegać tego zarządzenia ponieważ policja tutaj nie śpi i czeka tylko na takie okazje. Tak więc jedziemy dalej. Do Kapikule pozostało już niewiele kilometrów. Jest to już tylko żabi skok. Dojeżdżając do granicy z daleka widzimy pulsujący napis Londra Camp, czyli zbliżamy się do celu naszej dzisiejszej jazdy. Wjeżdżając na parking oddajemy paszporty, a w zamian otrzymujemy karty parkingowe. Jest to ogromny parking, na którym już stoi kilkadziesiąt samochodów ciężarowych zajmujących około ¼ tego ogromnego parkingu. W czwartym rzędzie stoją nasze samochody „PEKAES” Warszawa, również i my się tutaj ustawiamy. Po chwili przyszli koledzy, którzy jadą do Iranu, pytając się o drogę no i wiadomo trochę im naopowiadaliśmy te nasze przeżycia. Ale teraz już nie jest tak źle. Na pewno dadzą sobie radę. Niedaleko za nami słyszymy i widzimy jakiś samochód, który ugrzązł i nie może wyjechać. Poszliśmy z Władkiem zobaczyć i widzimy, że jest to Anglik który zjechał z płyt betonowych, zapewne chciał zawrócić, ale daleko nie ujechał, bo było zbyt miękko i ugrzązł w tej gliniastej mazi. Anglik chciał zawrócić, aby ustawić się w drugim rzędzie obok swoich kolegów. Ale się przeliczył, widocznie był mniej doświadczonym kierowcą. Jak się później okazało jechał do Iraku pierwszy raz. Natomiast jego koledzy nie byli tacy chętni do pomocy. Chciał sam wyjechać z tej gliny, ale miał duży ładunek więc jego DAF ugrzązł po same osie. Siedział tak mocno, że nie miał najmniejszych szans na wyjechanie samemu. Po jakimś czasie któryś z anglików podjechał próbując go wyciągnąć, ale nic z tego. Wiec Anglik poprosił nas abyśmy pomogli mu wyjechać. Władek odczepił przyczepę i podjechał z przodu, aby założyć linę próbując wyciągnąć go samemu. Nic z tego, bo sam ugrzązł i nie mógł wyjechać gdyż było bardzo miękko. Te tureckie parkingi miały to do siebie, że były duże, ale słabo utwardzone. Teraz z kolei ja podjechałem po Władka i go wyciągnąłem. Nie było innej rady jak pociągnąć anglika do tyłu. Krzykacz już też był z łopatą w akcji i odkopywał samochód Anglika siedzącego głęboko po same osie. Nie miał najmniejszych szans, aby sam wyjechał. Ustawiliśmy się z Władkiem od tyłu i rozpoczęliśmy wyciąganie. Koła naszych samochodów uślizgiwały się i sami ugrzęźliśmy w tym błocie. Po rozczepieniu liny próbowaliśmy sami wyjechać, ustawiając się w inne miejsca, próbując wyciągnąć anglika na szarpnięcia. I także nic z tego. Wyciągnęliśmy go może z jeden metr lub półtora do tyłu i pękła lina. Samochód był bardzo mocno obładowany. Były problemy, bo nie mieliśmy już liny. Z pomocą przyszli nam bułgarscy kierowcy, przynieśli grubą linę i sztywny hol. W międzyczasie widząc to wszystko Zygmunt podjechał swoim Volvem, zaczepił mnie od przodu i w trzy samochody wyciągnęliśmy pechowego Anglika już na płyty betonowe. Porozczepialiśmy nasze samochody, oddając linę i sztywny hol bułgarskim kolegom. Bułgarscy kierowcy to są naprawdę wspaniali ludzie, są bardzo uczynni i koleżeńscy. Bułgar nie przejechał obojętnie obok kierowcy w potrzebie. Natomiast kierowca angielski był nam bardzo wdzięczny, że pomogliśmy mu wyjechać. Bo jak nam tłumaczył Zygmunt, to Anglik, aby mógł wyjechać, to musiałby stać tutaj do wiosny, czekając na osuszenie parkingu. Z tej wdzięczności przyniósł nam Tomcia Wędrowniczka, czyli „Johnnie Walkera”. I tak na stojąco, przy reflektorach naszych samochodów, wspólnie wypiliśmy po szklaneczce tego trunku. Cała ta operacja trwała około dwóch godzin i zrobiło się już późno. Dochodziła godzina 23.30, a więc po całym dniu znowu mała niespodzianka, ale takie jest życie kierowców jeżdżących na Bliski Wschód. Musimy sobie pomagać. Tak to płynie nasze szoferskie życie z daleka od naszych rodzin. Niekiedy nachodzą człowiek takie pytania, czy życie kierowcy polega na pracy i wypiciu kieliszka wódki z dala od swej rodziny. Cała nadzieja w tym, że do domu coraz bliżej i za parę dni powinniśmy już być w kraju. Chyba, że dostaniemy jakiś ładunek powrotny. Po takiej krótkiej rozmowie rozeszliśmy się do swoich samochodów. Ja z Władkiem zrobiliśmy małą kolację i wysłuchaliśmy z utęsknieniem polskich wiadomości. Byliśmy ciekawi co się dzieje u nas w kraju i jak jest pogoda. Tutaj w Kapikule słychać już bardzo dobrze Polskie Radio a w szczególności o tej godzinie. W kraju panuje spokój, pogoda deszczowa i temperatura w plusie. Nie chce mi się już dzisiaj pisać. Zrobiłem tylko małe notatki.

Dzisiaj przejechałem 277 kilometrów i przepracowałem 9 godzin.

Orientacyjna mapa dzisiejszej trasy:


Autorem tekstu jest Adam Frąckowiak, którego osobę przedstawiałem we wstępie dostępnym TUTAJ. Seria tekstów o transporcie do Iranu powstaje dzięki pomocy Niezależnego Forum Nowego Tomyśla i okolic.


Kolejny odcinek – TUTAJ

Poprzednie odcinki – TUTAJ