Wspomnienia z trasy do Iranu w barwach PEKAES Warszawa – część 25

Marzenia się spełniają – Wspomnienia z pierwszej jazdy do Iranu

Część 25

25 stycznia, wtorek

Po rannej pobudce, którą zrobiły mi przejeżdżające samochody tureckie, które jak zwykle głośno chodziły, spojrzałem na zegarek. Była godzina 6.35, a więc na tutejszy czas jest już po dziewiątej. Pogoda ładna świeci słońce, a więc czas na wstawanie. Po rannej toalecie i zjedzeniu śniadania idę do moich kolegów, ale oni już też byli na chodzie. Zrobiliśmy małą naradę w moim samochodzie, patrząc na  samochody tureckie ustawione w kolejce przed wjazdem na stację paliwową. Ja stoję około stu metrów przed stacją. Myślimy teraz jak wjechać na stację, aby zatankować paliwo, bo  na pewno będą problemy. Po jakimś czasie widzimy, jak w naszym kierunku idzie kilku wojskowych. Po przyjściu do mojego samochodu kiwnęli ręką abyśmy  wyszli  z kabiny. Jeden z nich mówił po angielsku i powiedział nam, że nie dostaniemy paliwa, bo nie stoimy w tej kolejce co nam kazano. No i jest problem, o którym przed chwilą rozmawialiśmy Na szczęście  mieliśmy jeszcze te ich ulubione papierosy na bakszysz i zrobiliśmy szybko zrzutkę. I w ten sposób żeśmy ich udobruchali dostając zezwolenie na tankowanie. Podjechaliśmy bardzo blisko dystrybutorów, no i teraz tureccy kierowcy nie chcieli nas wpuścić mówiąc, że oni tutaj stoją już piąty dzień czekając na paliwo. No i doszło do małej przepychanki z Turkami oraz uderzania pięściami w moją kabinę. W między czasie  jeden z tureckich kierowców chciał nam szybko zajechać drogę, no i zbytnio się pośpieszył, zderzając się z irańskim samochodem ciężarowym. I w tej sytuacji  powstał korek uliczny. Ruch na jakiś czas został zablokowany. A tureckich kierowców ten wypadek trochę ostudził i zrobił się mały zator. Myśmy natychmiast tą sytuacje wykorzystali, a żeby się wepchnąć jeszcze bliżej stacji benzynowej. Ale teraz z kolei wojskowi z tej rady nie chcieli nas zatankować. I tutaj zadziałał Władek. Podszedł do głównego szefa i ściskając go jakby to był stary dobry znajomy, z którym nie widział się parę lat. No i wyżebrał paliwo dla wszystkich naszych samochodów. Takie to nieraz musimy stosować różne sztuczki z tymi Persami, aby znowu nie stać cztery lub pięć dni w kolejce po paliwo. Po zatankowaniu zorientowaliśmy się z Władkiem, że wśród nas nie ma Zygmunta. Na pewno spotkała go jakaś niemiła przygoda. Po krótkiej rozmowie, a całą tą sprawę zawalił jadący przedostatni Piotr, który nie zwrócił uwagi i stracił kontakt z jadącym za nim Zygmuntem. A później dla zmylenia chciał podjechać jeszcze bliżej nas i się ześlizgnął uderzając w ten nieszczęsny słup elektryczny. Nie było innej rady. Odłączyłem przyczepę, zabierając Władka, Jacka i Mariana, ruszyliśmy w powrotną drogę w poszukiwaniu pechowego Zygmunta. Jadąc po ulicach przez miasto rozglądamy się bacznie, ponieważ  jest duży ruch i stoi wiele porozbijanych samochodów po nocnej ślizgawce, a przy nich policjanci. Wspominaliśmy wczorajszą nocną jazdę po tych śliskich ulicach. Dzisiaj nie jest już tak bardzo ślisko. Po wyjechaniu z miasta jedziemy dzisiaj już nie tą zaśnieżoną i śliską drogą. Słońce już bardzo przygrzewa, droga jest mokra, ale nie ma na niej śniegu. Nie do wiary jak te warunki pogodowe się zmieniają.  Po ujechaniu około 40 kilometrów zobaczyliśmy jadący samochód osobowy mrugający światłami i otwarte prawe drzwi, przez które machał ręką Zygmunt. Po zatrzymaniu się i krótkiej rozmowie okazało się, że pękł filtr paliwowy i zgubił wszystkie paliwo po drodze. To jest dopiero pech.  Zygmunt przesiadł się do nas i razem udaliśmy się na malutką zatoczkę przy drodze, gdzie stał  samochód Zygmunta. I tak patrząc na to miejsce w którym stanął Zygmunt, to stał w tak zwanym szczerym polu na tym bezludziu. I tak sobie pomyślałem, że też tutaj temu naszemu biedakowi weteranowi gór przyszło znowu samemu nocować. Na pewno nie było jemu przyjemnie patrząc jak my się oddalamy. Opowiadał nam, że mrugał światłami trąbił sygnałem dźwiękowym a jadący przed nim  Piotr  nie reagował, a był w odległości nie większej jak 50 metrów i niemożliwe żeby nie mógł tego widzieć. Zygmunt sam nie może jeszcze tego zrozumieć, że Piotr tego nie mógł zauważyć. Rozumiał to, że sygnału mógł nie słyszeć, ale gdy włączy się długie światła i to jeszcze w nocy, a tym bardziej, że raz za razem mrugał, tego nie mógł zrozumieć. Był bardzo rozżalony, że tacy to są koledzy, niby po fachu  pod jednym szyldem, a tym bardziej, że jedziemy razem. Było mi go bardzo żal, bo wczułem się w jego sytuację a ja tyle o tym mówiłem, że musimy mieć kontakt wzrokowy i być bardzo uważnym na kolegę jadący za sobą. Niestety tacy jesteśmy, jest mi z tego powodu bardzo przykro, bo wczułem się w jego sytuację. Piotr niestety skłamał, że Zygmunt stoi gdzieś dalej. Szlag  mnie trafia, jak tak teraz myślę, że Piotr jest taki piźdelec, a później wciskając się bliżej nas zawadził o słup elektryczny i zrobił nam jeszcze dodatkowy problem. Gdy by nie my, on sam  na pewno miałby poważne kłopoty i być może swoją dietę zostawiłby tutaj w Iranie. Nie mogę tego strawić. Jak  można tak  zrobić, być ślepym i głuchym, naprawdę nie mogę w to uwierzyć. Filtr paliwa Zygmunt dostał dzisiaj od bułgarskiego kierowcy, który też jechał do Teheranu. Niestety, paliwa już nie dostał i musiał dojechać do Tabritz z kanistrem. Dobrze, że zabrał go kierowca samochodu osobowego, któremu  musiał dać bakszysz w postaci paczki papierosów. Z mojego samochody przelaliśmy 20 litrów paliwa do Volva Zygmunta. Zygmunt w tym czasie wymienił pęknięty filtr paliwa i po odpowietrzeniu  ruszyliśmy w drogę powrotną. Jadąc z powrotem jechaliśmy tą samą ulicą co wczorajszej nocy, na której było tak bardzo ślisko, a jadące samochody tureckie porozbijały wiele samochodów osobowych.

opowiadania ciezarowka do iranu 25-01

Zajechaliśmy na tę samą stacje paliwową, na której myśmy się zatankowali. I tutaj ponownie Władek musiał się czapkować przed radą wojskową, ale tym razem już nie było takiego dużego problemu z zatankowaniem. Po zatankowaniu wyruszyliśmy znowu w komplecie. Jadąc przez miasto widzę jak trzy małe furmanki są załadowane drzewem, a woźnicy idą pieszo. Co ciekawe, to to, że wozy te miały ogumowane koła, u nas tego nie zauważyłem gdyż u nas w kraju wozy takie mają obręcze metalowe.

opowiadania ciezarowka do iranu 25-02

Jadąc ulicami Tabritz na poboczach leży dużo śniegu ale jezdnie są czyste. Słońce mocno grzeje, jest w plusie 15 stopni. Tutaj widać nowe domy o wysokiej zabudowie, widocznie nie ma tutaj strefy sejsmicznej.

opowiadania ciezarowka do iranu 25-03

Do granicy irańskiej pozostało około 250 kilometrów. Jest już południe słońce ładnie świeci, a droga jest sucha więc jedzie się dobrze. Nie ma dużego ruchu tylko sporadycznie jadą załadowane samochody tureckie do Teheranu. Po jednej i drugiej stronie widać zaśnieżone góry. Droga jak na razie nie ma większych podjazdów i zjazdów. Przy drodze są niekiedy charakterystyczne słupy  linii wysokiego napięcia. Takie słupy to są tylko w Iranie.

opowiadania ciezarowka do iranu 25-04 opowiadania ciezarowka do iranu 25-05

Po ujechaniu kilkudziesięciu kilometrów pokazują się góry całe ośnieżone, a droga zaczyna piąć się w górę. Droga staje się całkowicie zaśnieżona i oblodzona. Lód na drodze lśni jak lusterko, a w dodatku jest bardzo silny boczny wiatr który zawiewa drogę śniegiem na której zaczynają się tworzyć zaspy śnieżne. Dobrze, że nie pada śnieg.

opowiadania ciezarowka do iranu 25-06

Przejeżdżając przez te zaśnieżone góry zjeżdżam w przepiękną, olbrzymią dolinę. Te piękne ośnieżone góry z czerniejącymi niżej zboczami wyglądają  jak z obrazka na tle niebieskiego nieba.

opowiadania ciezarowka do iranu 25-07 opowiadania ciezarowka do iranu 25-08

Jadąc dalej tą olbrzymią doliną dojeżdżam do jednego z małych miasteczek. Przejeżdżając przez te  miasteczko, widać ślizgające się i zjeżdżające na workach foliowych dzieci oraz kobiety piorące bieliznę w małym górskim strumyku i to w tej zimnej wodzie. Widocznie taki panuje tutaj zwyczaj i to im nie sprawia żadnych trudności ani kłopotów, prać bieliznę w tej zimnej wodzie. Tutejsze kobiety naprawdę mają tutaj ciężkie życie. Zatrzymałem się na chwilę aby zobaczyć czy jedziemy wszyscy razem. No i na szczęście jesteśmy w komplecie, możemy jechać dalej. Przejeżdżając przez te miasteczko widać w tych małych knajpkach jak mężczyźni obsiadują stoliki pijąc czaj w takich   małych szklaneczkach, które nie mają większej pojemności jak 100 gram, ale za to ten czaj jest bardzo mocny. Tak mi się przypomniało jak w ubiegłym roku latem byłem w Bagdadzie i robiłem zdjęcia ciężarówkom jordańskim, a były to piękne stare auta niespotykane Büssingi.

opowiadania ciezarowka do iranu 25-09

I wówczas kierowcy jordańscy, którzy siedzieli przy swoich samochodach i popijali ten swój czaj, zaprosili mnie. Więc  nie wypadało mi im odmówić. Po wypiciu tego czaju po jakimś czasie  zaczęły mi w oczach latać jakieś płatki, i czułem się lekko oszołomiony. Tak więc wiem jakiego kopa ma ten czaj. A mężczyźni pijąc ten mocny czaj i paląc jeszcze dodatkowo te olbrzymie fajki wodne, tzw. sisze, które mają długi wężyk, przez który zaciągają dym i podają sobie ten wężyk z ust do ust. Fajki takie stoją w każdej restauracji. Przy wyjeździe z miasta jest stacja paliwowa a przy niej długa kolejka oczekujących samochodów na zatankowanie. Słońce już schowało się za góry, a do Bazarganu, małego granicznego miasteczka pozostało jeszcze 120 kilometrów, co było widać na znaku informacyjnym. Tutaj to już znowu jest dużo śniegu, a i mróz też zaczynam odczuwać w kabinie, który wdziera się każdą szparką. Na termometrze jest minus 18 stopni, a ja znowu będę to zimno odczuwał, bo niestety, mam spalony silniczek elektryczny od nadmuchu. Teraz  muszę już jechać  znacznie wolniej ponieważ droga znowu stała się bardzo śliska. Samochód raz po raz traci przyczepność, a silnik wchodzi na wyższe obroty. Są małe podjazdy i zjazdy, niebo jest wyiskrzone gwiazdami i nadal wieje silny boczny wiatr, nawiewając śnieg na drogę. Jadąc tak przez te zaśnieżone góry, tą śliską drogą, to tak sobie wyobrażam jak będzie w tych wysokich górach tureckich. Na pewno nie będzie tak łatwo jechać z tą moją zośką. Dojeżdżając do miasteczka Mako, gdzie jest punkt kontrolny policji i żandarmerii, musimy zwolnić, aby poddać się kontroli. Ale na nas nie zatrzymują i pokazują, że mamy jechać dalej. Mieszkańcy tego miasteczka już na pewno mocno śpią. Tylko gdzieniegdzie widać pojedyncze małe światełka w tych maleńkich okienkach tych małych domków. Do granicy pozostało już tylko 25 kilometrów. Jedziemy bardzo wolno, około 30-40 km/h. Cały czas droga jest zaśnieżona i śliska Ale nas wyprzedzają na tej śliskiej drodze szalejące Turki. Pędząc przed siebie nie wiadomo po co. Im to się zawsze śpieszy.

Na granicę irańską wjeżdżamy o godzinie 1.00 czasu irańskiego. Tutaj na tej olbrzymiej przełęczy wieje bardzo zimny i przenikliwy wiatr. Po krótkiej kontroli paszportów oraz paliwa podjeżdżamy jeszcze wyżej. Ale żeby tam podjechać to jest mały problem, bo jest tak ślisko, że nie możemy ruszyć z miejsca. Próbuję ruszyć z dwójki i nic, próbuję z trójki i też nic. Więc cofnąłem się może z dwa, trzy metry, i ruszam z dwójki bez gazu i tak pomału samochód zaczął podjeżdżać. Po pojechaniu na połowę tej góry zostawiamy samochody, ale podkładając klin chociaż pod jedno koło zapobiegając przed zjechaniem do tyłu. Zostawiając samochody idziemy się odprawić. Wchodząc do urzędu celnego widzę zegar na którym jest 1:50. I jak zwykle na ścianie wisi wiele portretów Ajatollaha Chomeiniego. W urzędzie tym panuje półmrok tylko urzędnicy przy biurkach mają dobre oświetlenie. W urzędzie byliśmy sami, a urzędnicy są mili i uśmiechnięci stemplując i podpisując dokumenty. Załatwienie formalności nie trwało długo, a wychodząc z urzędu jeszcze raz spojrzałem na zegar. Była godzina 2:10. A więc za chwile będziemy wyjeżdżać z tego zaczarowanego Iranu. Teraz tylko musimy wjechać jeszcze wyżej, na samo przejście graniczne, które znajduje się na szczycie tej przełęczy. Jest bardzo zimno i wieje silny  wiatr. Przy tym silnym wietrze jest już minus 25 stopni. Także znowu wracamy w te tureckie mrozy. Stojąc  w połowie tej góry, czekamy aż Jacek i Piotr wjadą na tę zaczarowaną górę.  Przejście graniczne które znajduje się na samym szczycie, to jest jeszcze wyżej około 500-600 metrów. Droga tutaj jest bardzo wyślizgana i świeci się jak lusterko. Patrzymy i czekamy czy dadzą radę wjechać czy nie, bo idzie im to bardzo ciężko. Ale jednak wjechali. Teraz ruszam ja i z wielkim trudem też podjechałem. Natomiast Władek nie mógł ruszyć z miejsca. Więc odczepiłem przyczepę i zjechałem po niego. Niestety też nie mogliśmy razem ruszyć z miejsca. Musieliśmy  odczepić przyczepę Władka  mocno ją klinując. I teraz Władek również sam nie może ruszyć z miejsca. Założyłem linę no i udało się, wjechaliśmy razem na górę. Po czym wróciłem z Władkiem  po przyczepę  i wziąłem ją na linę holowniczą ponieważ podczepiając ją również nie mogłem ruszyć. Po paru podejściach i przestawieniu się w inne miejsca w końcu się udało. Wciągnąłem przyczepę na tej linie na tą zaczarowaną górę. Teraz czekaliśmy na Zygmunta i Mariana, czy podjadą sami. Zygmunt po dużych trudnościach też podjechał. Natomiast po Mariana musiałem zjechać. Kilkukrotnie również musiałem zmieniać miejsce. Ponieważ droga była już bardzo wyślizgana i po kilku szarpnięciach wreszcie udało się,  ruszyliśmy, wjeżdżając na górę. Po ponownej odprawie paszportowej i sprawdzeniu wszystkich dokumentów, przekroczyliśmy jedną z zaczarowanych granic, wyjeżdżając z małego piekiełka, a wjeżdżając do drugiego. No i teraz tylko zjazd w dół po tej śliskiej drodze. Zjeżdżałem jako ostatni i widzę jak jedna z chłodni się łamie, więc musi być bardzo ślisko. Widocznie miał za niski bieg i zaczęło go łamać. Ale zjechaliśmy wszyscy szczęśliwie i jesteśmy już na przejściu granicznym po stronie tureckiej, które nazywa się Gurbulak. Tutaj, po tej stronie, już tak nie wieje, ponieważ góra nas trochę zasłania.  Jest zimno, ale nie ma tego wiatru. Po ustawieniu się na parkingu robimy zrzutkę na flaszeczkę „Jasia wędrowniczka”. Musimy to uczcić. Kupujemy jedną butelkę 0,7 litra w tzw. shopie. Płacąc bardzo drogo, bo aż 35 dolarów a u nas w Peweksie na granicy zapłacił bym 8 dolarów. Ale co zrobić, my musimy to teraz zalać te zarazki. Nie czekając aż dojedziemy do Polski, bo teraz musimy to uczcić, że szczęśliwie zajechaliśmy do Teheranu i wróciliśmy, a więc z tego trzeba się cieszyć. Zebraliśmy się u mnie wszyscy, tj.: Władek, Jacek, Marian, Piotr i Zygmunt. I tak trochę powspominaliśmy ten dzisiejszy dzień. Piotr się teraz przyznał, że zawalił sprawę z Zygmuntem. Po łyknięciu i odkażeniu gardeł umówiliśmy się, że nie wstajemy wcześniej jak o godzinie 8. Po czym żeśmy się rozeszli. Ja z Władkiem zrobiliśmy jeszcze małą kolację ,zabrałem śpiwór oraz koc i poszliśmy do Władka samochodu zostawiając mój samochód na chodzie. Spojrzałem jeszcze na termometr jest minus 27 stopni. Kładziemy się spać, bo jest już godzina 3.30 naszego czasu. A więc najwyższy czas na spanie.

Dzisiaj przepracowałem 19 godzin i przejechałem 357 kilometrów.

Orientacyjna mapa dzisiejszej trasy:


Autorem tekstu jest Adam Frąckowiak, którego osobę przedstawiałem we wstępie dostępnym TUTAJ. Seria tekstów o transporcie do Iranu powstaje dzięki pomocy Niezależnego Forum Nowego Tomyśla i okolic.


Kolejny odcinek: Wspomnienia z trasy do Iranu w barwach PEKAES Warszawa – część 26

Poprzednie odcinki – TUTAJ