Wspomnienia z trasy do Iranu w barwach PEKAES Warszawa – część 23

Marzenia się spełniają – Wspomnienia z pierwszej jazdy do Iranu

Część 23

23 stycznia, niedziela

Rano gdy się obudziłem odczułem ciepło w kabinie, gdyż słońce przez szybę mocno grzeje. Przyjemnie jest wychodzić z tego ciepłego śpiwora. Dzisiaj znowu sobie pospałem. Na moim zegarze jest 9.20 naszego czasu. A więc najwyższy czas na wstawanie i dalsze przepisywania  wspomnień. Po  ogoleniu i umyciu się, mając jeszcze firanki  zasłonięte, ktoś  puka do moich lewych drzwi. Odchylając firankę widzę stojącego Władka. Więc uchylam okno i słyszę jak Władek mówi poważnym i donośnym głosem – zapraszam mojego kolegę pisarza na śniadanie. Miło to się słucha jak kolega zaprasza na śniadanie i to jeszcze w takim poważnym tonie. Bardzo rzadko to się zdarza. Władka mogę śmiało nazwać przyjacielem, gdyż już nieraz jechaliśmy na Bliski Wschód. Jest to człowiek o bardzo życzliwym nastawieniu do drugiego człowieka. Widać to chociażby z tej jazdy do Iranu. No i po ubraniu się poszedłem na proszone śniadanie. Wchodząc do samochodu wyczułem niesamowite zapachy. Był podsmażony makaron, cebula z czosnkiem i majerankiem, boczek wędzony no i oczywiście jeszcze smażone darmowe jajka. A na dodatek chleb ze smalcem i ciepła herbata. Po prostu pyszności. Jedząc z ogromnym apetytem te pyszne śniadanie, przyglądamy się tym Teherańskim lawirantom.

Co chwilę wybuchaliśmy  śmiechem, patrząc na ich zachowanie w ruchu ulicznym. Raz po raz słychać pisk opon i zgiełk tych niemilknących klaksonów. Dziwią nas tutejsze zasady jazdy. Bo gdy samochód wyprzedzający wyprzedzi inny samochód o grubość zderzaka, to już ma prawo zajeżdżać drogę wyprzedzonemu  kierowcy, a ten musi zwolnić i ustąpić miejsca. Ale pomimo takich zasad, to i tak trąbi, a na dodatek wygraża ręką przez otwarte okno. I na pewno śle niecenzuralne życzenia  wobec kierowcy, który zajechał mu drogę. A za chwilę on zrobi tak samo, ale to już na kierowcy, który się wcisnął, nie robi żadnego wrażenia. Oni po prostu tak jeżdżą. Wiele samochodów miało powgniatane drzwi,  błotniki i pogięte zderzaki. Stan techniczny tych samochodów niekiedy nie był najlepszy i nie ma się czemu dziwić, bo takie panują tutaj przepisy i zasady jazdy. A co do stanu technicznego to najlepiej widać wieczorem lub w nocy, jakie mają oświetlenie. Właśnie z tym oświetleniem to jest  tragicznie, widocznie przepisy zezwalają na jazdę samochodem bez oświetlenia, a policja to toleruje. Samochody niekiedy mają tylko z przodu jedną  świecącą żaróweczkę światła pozycyjnego, no i z tyłu również jedno lub wcale nie mają oświetlenia i takie zmory jeżdżą po tych ulicach, a my musimy bardzo na takich cudaków uważać, aby nie mieć kłopotów. A to trąbienie tymi swoimi piszczałkami to chyba mają we krwi i w swojej naturze, gdyż jadąc ulicami przy małym natężeniu ruchu samochodowego, nawet nie mając nikogo przed sobą, to też trąbią.

W międzyczasie jechały wojskowe ciężarówki, a na nich siedzący żołnierze. I tak przypomniało mi się opowiadanie pana Czesława Stelmaszyka, który mnie uczył jeździć  samochodem  ciężarowym. Jak byłem jeszcze uczniem to często mnie zabierał i pozwalał jeździć po leśnych drogach, gdyż jesienią były tam punkty skupu grzybów. I to w takich miejscowościach jak Miedzichowo, Grudna, Błaki, Piotry, Lewiczynek, Lewice, Łomnica, Chrośnica, Jastrzębsko Stare. Jeździliśmy Starem 25, który nie miał skrzyni  biegów  synchronizowanej i trzeba było robić tzw. przegazówki. Opowiadał mi również jak w 1941 roku mieszkając w Równym został wywieziony do Związku Radzieckiego z całą rodziną, gdyż ojciec był Powstańcem Wielkopolskim. On sam zaciągnął się do Armii Andersa i przez Iran, Irak, Syrię a później statkiem przez Morze Śródziemne dotarł do Włoch. Był uczestnikiem walk o Monte Casino. Pan Czesław wspominał również o dwóch zakupionych w Iranie małych niedźwiadkach, które im towarzyszyły w drodze. Jeden z tych małych niedźwiadków nie przeżył drogi przez Iran. Natomiast drugi przeżył cały szlak bojowy i zakończył go w Monte Casino. No i tak wspomniałem o tym Władkowi  a on po chwili mówi, ciężko ci ludzie mieli i ilu z nich zginęło i nie wróciło do kraju. A byli to w większości ludzie młodzi, którzy mieli życie przed sobą. No tak, takie jest życie i nie wszyscy mają to szczęście dłużej pożyć i cieszyć się tym światem.

Ładnie się siedzi z pełnym brzuchem przypatrując się tym jeżdżącym lawirantom na ulicy, a tymczasem dochodzi już godzina 12.00, a ja dzisiaj jeszcze nic nie przepisałem. Idę więc do mojego samochodu i biorę się za przepisywanie. Pogoda zaczyna się psuć. Zaczynają nadciągać ciemne chmury, zanosi się na deszcz. Zrobiło się chłodno i jest tylko 5 stopni w plusie. Zabrałem się więc  do pisania i po chwili słyszę pukanie do drzwi. Patrzę i widzę małego chłopaka. który mówi, choć kolego mam towar i patrzy błagalnym wzrokiem.  A więc wyszedłem zobaczyć co on tam ma. No i jak zwykle miał pełen wózek przeróżnych świecidełek, a w tym kolorowe widokówki, więc kupiłem kilka z nich na pamiątkę płacąc za nie 50 riali. No i chłopiec bardzo się ucieszył, że jednak coś uhandlował.

Oto skany widokówek kupionych 23 stycznia 1983 roku w Teheranie

opowiadania ciezarowka do iranu 23-1 opowiadania ciezarowka do iranu 23-2 opowiadania ciezarowka do iranu 23-3 opowiadania ciezarowka do iranu 23-4 opowiadania ciezarowka do iranu 23-5 opowiadania ciezarowka do iranu 23-6 opowiadania ciezarowka do iranu 23-7

Podjechał do kolejnych polskich samochodów, ale nie wiem czy coś uhandlował, bo moi koledzy nie są tacy chętni do takich zakupów i nie przywiązują do tego uwagi. Trudne mają tutaj życie te dzieci. Po przyjściu do samochodu na zakupionych widokówkach wpisałem datę na pamiątkę i zabrałem się ostro do przepisywania. Późnym popołudniem przyjechali Zygmunt i Piotr. Obydwoje przyszli do mnie widząc światło w kabinie. Są uśmiechnięci i szczęśliwi bo są wreszcie rozładowani. Jutro po załatwieniu dokumentów będziemy mogli wszyscy razem wracać. Po chwili przyszli Jacek i Władek przynosząc wiadomości od węgierskich kierowców. W Turcji panuje nadal sroga zima. Jest duży mróz i pada śnieg. Zanosi się, że znowu będziemy mieli trudną jazdę. A ja w szczególności, bo mam niesprawną nagrzewnicę i ten przepalony silniczek od nadmuchu. A do tego naszego kraju to jeszcze daleka droga i mogą być jeszcze różne niespodzianki. Ale my pocieszamy się, że zanim my  dojedziemy do Turcji  to będzie już lepsza pogoda. Zygmunt i Piotr poszli już spać, bo jutro muszą wcześniej wstać i pojechać na Urząd Celny, aby się odprawić. Koledzy jeszcze u mnie siedzą i rozmawiamy planując jazdę na jutrzejszy dzień. Według naszego planu powinniśmy dojechać do Tabritz, które jest oddalone od Teheranu o 615 kilometrów. W Tabritz będziemy musieli znowu ustawić się w kolejce po paliwo. Zrobiło się już późno, jest już godzina 22.30 tutejszego czasu, a ruch na ulicy jest nadal bardzo duży. Widzimy jak jedzie straż pożarna na sygnale, ale nie tak szybko jak to jest zwyczaj u nas w kraju. Gdyż u nas w kraju kierowcy umożliwiają przejazd samochodom na sygnale. Natomiast tutejsi kierowcy jadą jak im jest wygodnie. Nie myśląc i nie zważając na jadącą za nimi strażą pożarną. Takie samo zachowanie jest z jadącym pogotowiem ratunkowym. Nie robi to na nich żadnego wrażenia. Jedynie jak jedzie policja na sygnale to wtenczas jest przez nich uważana za siłę wyższą i w miarę możliwości zjeżdżają z drogi, ponieważ od policjantów mogą spodziewać się jakieś kary. Tutaj przydałaby się mocna ręka i zdrowa wyobraźnia. Ale co zrobić, co kraj to inny obyczaj. Po wspólnej kolacji koledzy poszli do swoich samochodów, a ja jeszcze trochę popiszę, gdyż dziś straciłem dużo czasu i niewiele przepisałem. Więc muszę jeszcze trochę popisać i może jutro do południa, zanim koledzy się odprawią, to skończę to przepisywanie i będę już pisał na bieżąco. Rozpaliłem mój mały piecyk, bo w kabinie zrobiło się chłodno. Tak się rozpisałem, że straciłem poczucie czasu i spojrzawszy na mój zegar znowu jest 00.25 naszego czasu, czyli na tutejszy czas dochodzi godzina 3.00 w nocy. Pozostały mi jeszcze do przepisania 4 strony, także jutro do południa powinienem zdążyć przepisać te moje zapiski. Skończyłem pisanie i po umyciu się wchodzę do ciepłego śpiwora. Tak chwilę leżąc, tak sobie myślę, że przecież dzisiaj jest nasza niedziela. Będąc  w kraju to bym nie zapomniał, ale tutaj, gdzie pracuje się siedem dni w tygodniu, traci się poczucie czasu i upływających dni. Dopiero zaglądając w kalendarz wraca się do naszego życia europejskiego. Takie to jest prawdziwe szoferskie życie, zwiedzając egzotyczne kraje. Już tak zwyczajowo odmówiłem pacierz za całą moją rodzinę, ułożyłem się wygodnie na moim łóżku i zasnąłem.


Autorem tekstu jest Adam Frąckowiak, którego osobę przedstawiałem we wstępie dostępnym TUTAJ.

Seria tekstów o trasie do Iranu powstaje dzięki pomocy Niezależnego Forum Nowego Tomyśla i okolic.


Kolejny odcinek: Wspomnienia z trasy do Iranu w barwach PEKAES Warszawa – część 24

Poprzednie odcinki – TUTAJ