Wspomnienia z trasy do Iranu w barwach PEKAES Warszawa – część 15

Marzenia się spełniają – Wspomnienia z pierwszej jazdy do Iranu

Część 15

15 stycznia, sobota

Ale dzisiaj mi się dobrze spało, naprawdę dobrze się wyspałem. Obudziło mnie pukanie w drzwi samochodu. Był to Władek, który biegał w kalesonach i pobudził nas wszystkich, aby ustawić się w kolejce za paliwem. Ten Władek to jest niesamowity, myśli za nas wszystkich. A więc wsiadam za kierownicę, w piżamie, jeszcze nieumyty i nieogolony. Odpaliłem silnik i poczekałem aż napełni się układ hamulcowy powietrza, gdyż schodziło u mnie powietrze i nie mogłem ruszyć. Po chwili widzę, że koledzy są już gotowi do ruszania, a więc podjeżdżamy w już ustawioną kolejkę samochodów oczekujących za paliwem. Po nocnych opadach śniegu znowu  jest więcej o około 15 cm, ale mrozu jest tylko minus 10 stopni, czyli ma się ku wiośnie. Po ustawieniu się w kolejce i rannej toalecie zrobiliśmy śniadanie u Władka w ciepłym samochodzie. Po śniadaniu  wróciłem do swojego samochodu. Wkrótce zaczęliśmy raz po raz podjeżdżać po 30-50 metrów do przodu, po czym znowu stanie i czekanie na ponowny podjazd. A w mojej kabinie zrobiło się chłodno, chociaż pogoda jest ładna i świeci słońce. Więc zapaliłem słoneczko, które służyło mi do podgrzewania przedniej szyby, ale po około 20 minutach skończył mi się gaz w butli. No i co teraz?! Mam tak  siedzieć w tej zimnej kabinie? Siedząc tak sobie myślę, że denaturatu mam jeszcze 10 litrów. A więc trzeba to jakoś wykorzystać. Wyszedłem z kabiny i poszedłem do Władka mówiąc o tej sprawie. Więc zaczęliśmy chodzić wzdłuż drogi szukając dwóch blaszanych puszek, jednej większej i drugiej mniejszej. Po znalezieniu tych puszek wróciłem do samochodu, wkładając te puszki jedną w drugą. W tą mniejszą nalałem denaturatu, stawiając wszystko na desce, podpalając i po chwili w kabinie było już trochę cieplej. Tak więc chyba nie zamarznę i będę mógł w między czasie pisać zaległe wspomnienia.

Od dwóch godzin nie posunęliśmy się o ani jeden metr do przodu, więc koledzy poszli na zwiady. Po drodze spotkali w tej kolejce kolegę z Błonia, który stał przed nami jakieś 300-400 metrów i jak się później okazało biedak wyjechał z kraju 16 grudnia ubiegłego roku i teraz tak jak my jest dopiero w Tabritz. Jedzie starym Volvem sam, ponieważ jego koledze w Kapikule porwali kurtkę z pieniędzmi i paszportem. Kolega musiał wracać do kraju na paszporcie konsularnym, a on sam niestety musiał jechać dalej przez te wysokie, ośnieżone tureckie góry. Można sobie tylko wyobrazić co on sam przeżył. Był bardzo załamany, ale jak zobaczył swoich ziomków to bardzo się ucieszył, miał łzy w oczach. Po godzinie nasi zwiadowcy wrócili z nowym kolegą, który miał na imię Zygmunt i był z PEKAES-u z Błonia. Według ich informacji dzisiaj prawdopodobnie już nie zatankujemy.

Na ulicy panuje duży ruch samochodów ciężarowych i osobowych, a tutejsi kierowcy nie zwracają uwagi na tą śliską jezdnię, używając przy tym w nadmiarze klaksonów, nawet bez potrzeby, po to tylko, aby sobie trochę pohałasować. Widocznie taki był u nich zwyczaj. Siedząc tak w ciepłej kabinie i pisząc te moje wspomnienia, czuję jakby coś popchnęło mój samochód do przodu. Patrzę w lewe lusterko i widzę, że irański samochód osobowy wjechał pod moją przyczepę, uderzając w lewe przednie koło. Jak się po chwili okazało to trzy samochody chciały się zmieścić na tej ulicy, no i to im się nie udało, ponieważ było ślisko, a jechali zbyt blisko siebie i przytarli się bokami. Jeden z nich jadąc prawą stroną nie miał już gdzie zjechać i został zepchnięty pod przyczepę. Wychodząc z kabiny zabrałem ze sobą aparat fotograficzny i zrobiłem trzy zdjęcia jako dowód z tej kolizji.

opowiadania ciezarowka do iranu 15-1

Na zdjęciu stojący tyłem to sprawca kolizji, dalej w głębi widoczny jest Piotr, a z prawej strony Marian. Następnie poszedłem zobaczyć co się u mnie stało. Na szczęście zgiął mi się tylko błotnik, a sprawca tego wypadku miał dużo większe straty. W jego samochodzie zniszczeniu uległy: prawy błotnik, maska, przednia atrapa, reflektor, migacz, zderzak i chłodnica.

opowiadania ciezarowka do iranu 15-2

Po przyjeździe policji i spisaniu notatki obaj zapłacili mandaty, po czym podszedł do mnie policjant mówiąc coś po irańsku, jednocześnie gestykulując rękoma. Zrozumiałem, że ja sam muszę sobie naprawić i nie będzie problemu. Tak więc nie miałem innego wyjścia, bo w tej sytuacji  dla mnie nie był to jakiś problem. Nie wiadomo skąd znalazło się kilku mężczyzn i rękoma wyciągnęli samochód spod mojej przyczepy. Tak się dzieje gdy kierowcy irańscy mają jakiś problem, a przed chwilą doskoczyliby sobie do gardła. Przypatrując się z boku ma się wrażenie, że są bardzo impulsywni i bezwzględni wobec siebie, ale tak nie jest. Są bardzo solidarni i wzajemnie sobie pomagają. Gdy wyciągnęli samochód , złapałem za podgięty błotnik, zaparłem się nogą o koło i odciągnąłem go od opony, prawie go wyprostowując. Był tylko trochę odrapany z farby, gdyż całe uderzenie poszło w oponę. No i jak się okazało, na moje szczęście nie sprawdziło się opowiadanie kierowców powracających z Iranu, że przy każdej kolizji każdy obcokrajowiec jest współwinny. Może dlatego, że ja stałem w kolejce oczekując na paliwo i nie była to moja wina.  Na zdjęciu z tej kolizji widać moich kolegów, od lewej: Marian, weteran gór Zygmunt i Piotr oraz dwaj sprawcy.

opowiadania ciezarowka do iranu 15-3

Całe te zamieszanie trwało ponad godzinę, dobrze, że tak to się skończyło. Zbliżała się pora obiadowa, a ja już trochę zgłodniałem, więc szykuję sobie gulasz zupę z makaronem, podgrzewając  ją na moim prowizorycznym piecyku. Po chwili podjeżdżam trochę do przodu, podtrzymując jedną ręką garnek aby się zupa nie wylała. Po zjedzeniu obiadu w kabinie zrobiło się już dużo cieplej. Tak więc znowu mogę pisać, i nie będzie mi zimno w ręce. Ulica na której stoimy jest rozdzielona wysokimi krawężnikami,  po prawej stronie jest rów o szerokości jednego metra wyłożony betonowymi płytami. To jest chyba kanalizacja i to bez przykrycia, bo niezbyt to przyjemnie wygląda i czuć nieprzyjemny zapach. Stojąc tak przy tej kanalizacji i oczekując na paliwo nie mamy innego wyjścia ale można sobie wyobrazić jak latem nieprzyjemne są te zapachy i jakie muszą latać chmary much. Kanalizacja tylko gdzie niegdzie jest przykryta płytami betonowymi, tworząc przejazdy dla samochodów osobowych. Tak dziwnej kanalizacji to jeszcze nie widziałem, chociaż będąc w Iraku też  były podobne systemy, tylko nie aż tak szerokie i głębokie, gdyż tam można było przez nie przejechać. Tutaj niestety nie ma takiej możliwości. Takie  to są prawdziwe uroki Bliskiego Wschodu.

Wzdłuż tej szerokiej ulicy po lewej stronie  znajdują się liczne małe sklepiki z przeróżnymi kolorowymi szyldami, na pewno zachęcając do zakupów, oraz powystawiane różne artykuły codziennego użytku. Pisane to wszystko jest  w nieznanym mi języku. Ja to nazwałem, że jest to pisane drutem kolczastym. Panuje przy nich spory ruch, natomiast wszystkie kobiety są przyodziane w czarne, długie okrycia i widać im tylko nos i oczy. Chusty mają niezapięte, lecz trzymają je w zębach. Mężczyźni ubrani byli również w długie szaty, a na głowach mieli coś w rodzaju białych turbanów, różniące się od tych jakie noszą Arabowie w Iraku, czy Kuwejcie. Bardzo charakterystyczną cechą widoczną u niektórych mężczyzn są ich długie czarne brody. Co kraj to inny obyczaj. Najwięcej przy sklepikach widać kobiet z dziećmi, sporadycznie mężczyzn, a ruch przy tych sklepach jest duży, wiadomo ktoś musi zrobić  te zakupy.

Po dłuższym oczekiwaniu zaczęliśmy znowu trochę podjeżdżać w kierunku stacji paliwowej. Na poboczu stoją irańscy handlarze, próbując coś uhandlować, aby zarobić  na życie sprzedając swetry, bieliznę, koce, kurtki, czapki i jeszcze sto lub więcej różnych innych produktów irańskiego pochodzenia. Wykorzystując tę sytuację zrobiłem zdjęcia. Władek zdecydował się na zakup tego ciepłego koca, co bardzo uradowało Irańczyków, bo na pewno trochę zarobili. Widać ten koc na zdjęciu na którym stoją od lewej: Irańczyk, Władek, Marian i mały Irańczyk. Zrobiliśmy sobie jeszcze jedno wspólne zdjęcie na którym stoją od lewej: Irańczyk, ja, mały Irańczyk, Piotr i Władek.

opowiadania ciezarowka do iranu 15-5 opowiadania ciezarowka do iranu 15-4

Po tym zakupie i zrobionych zdjęciach podjechaliśmy znowu kawałek do przodu, a w międzyczasie zrobiło się już szaro. Do stacji mamy jeszcze daleko. Władek z Jackiem poszli na zwiady i wrócili po około 30 minutach z wiadomością, że dzisiaj już nie ma szans na zatankowanie.  Teraz jest czas dla mieszkańców, którzy tankują  w swoje  plastikowe bańki, do ogrzewania swoich mieszkań i domów, a była ich spora grupa – ponad 100 osób, z kilkoma bańkami każda. Tak więc dzisiaj nie zatankujemy i  będziemy spać  na ulicy w Tabritz. Taki urok Bliskiego Wschodu.

Władek zaprosił Zygmunta i mnie na kolację do swojego samochodu. Po zjedzeniu kolacji wypiliśmy po ciepłym groczku ze spirytusikiem, który w międzyczasie wykitrałem z moje schowka. Zygmunt jeszcze raz opowiedział te swoje przeżycia, jak jadąc przez tą zasypaną Turcję nieraz miał wątpliwości, czy da radę przejechać, bo droga była bardzo trudna i bardzo zaśnieżona. Był zdany tylko na własne umiejętności i wyczucie dobierania biegów. Dobrze, że miał dobre łańcuchy, które musiał często zakładać i zdejmować, nie chcąc ryzykować podjazdów i zjazdów bez łańcuchów. My również przejeżdżaliśmy tą samą drogą, przez te oblodzone i zaśnieżone drogi, tylko, że nas jest pięciu, a on był sam. Przy tej rozmowie Zygmunt przypomniał sobie, że wiózł mnie kiedyś z Błonia do Poznania. Ja również sobie to przypomniałem, przewoziłem wtedy paszporty z wizami do Śremu. I jak to różnie w życiu bywa, góra z górą się nie zejdzie, a człowiek z człowiekiem się spotka, nawet tak daleko od kraju. Naprawdę jest to fajny chłopak, młodszy ode mnie o 3 lata. No i tak przy tej miłej rozmowie dochodzi godzina 21.00 naszego czasu, a więc na irański czas jest już północ. Czas na spanie, rozchodzimy się do swoich samochodów. Zygmuntowi bardzo się humor poprawił i z uśmiechniętą twarzą poszedł do swojego samochodu. Po przyjściu do samochodu napaliłem sobie w moim piecyku i opisałem te dzisiejsze, nowe zdarzenia. Pisałem do 2.00 czasu miejscowego, po czym się umyłem i zaszyłem się w ten jeszcze ciepły  śpiwór, ubierając ciepłą, wełnianą czapkę, grube kalesony, flanelową koszulę oraz ciepłą, barchanową piżamę i wełniane skarpety uśtrykowane na przysłowiowych szprychach rowerowych, czyli na drutach. Niestety te skarpety trochę gryzły po nogach, ale jednocześnie rozgrzewały, a to się teraz w tych warunkach bardzo przydaje. Dostałem je w prezencie pod choinkę od Urszuli Jędrzejczak, żony mojego kolegi, z którym razem byliśmy w wojsku w Gorzowie Wielkopolskim, na tzw. górce, czyli w saperach. Dodatkowo przykryłem się jeszcze dwoma grubymi kocami, aby było mi ciepło. I tak jeszcze przed zaśnięciem pomyślałem o Zygmuncie, który był sam, zdany tylko na własną zaradność w tych zaśnieżonych górach, no i dał sobie radę.  A po tej rozmowie,  wychodził z uśmiechem i zadowoleniem na twarzy, będzie dobrze,  swoje przeszedł. A więc teraz czas na spanie, i jutro dalsze podjazdy po paliwo. Dobranoc.


Komentarz autora, w odpowiedzi na pytanie o zarobki:

Szanowny Panie Marcinie,odpowiem na to pytanie. Płacono nam kierowcą za osiem godzin pracy, gdyż uważano,że my i tak dużo zarabiamy na dietach,gdyż my jako kierowcy jeżdżący w PEKAES mamy możliwość zarobku w dewizach.I tak żeczywiście było.W latach 80,81, 82były jeszcze tzw przekroczenia za które i za każdy dzień otrzymywaliśmy dodatkowo 10 $ .Były również limity na przejazdy np.Irak 26dni,jak się dobrze układało to się człowiek zmieścił w tym czasie.A jak nie to już po 82 roku nie było dodatkowych przekroczeń tylko płaca za 8iem godzin pracy. Fakt jest taki,że za przejazd tam i z powrotem otrzymywałem około 900 dolarów i to była ta przebitka na te czasy.Za tą jazdę otrzymałem około 1000dolarów urlop był taki jak samochód stał na stacji obsługi,2,3,lub 4dni samochód zarabiał jak jeżdził no i ja również.było wówczas takie powiedzenie.Wymienić brudne ciuchy, policzyć dzieci i zobaczyć czy żonie brzuszek się nie zaokrągla.Panie Marcinie miał Pan dużo szczęścia,gdyż nie mam dużo wolnego czasu i przepraszam ale nie będę odpowiadał na wszystkie komentarze.Bardzo proszę i zachęcam moich kolegów z tej branży do swoich komentarzy, na pewno mają wiele cennych uwag i opini. Serdecznie pozdrawiam Adam Frąckowiak


Autorem tekstu jest Adam Frąckowiak, którego osobę przedstawiałem we wstępie dostępnym TUTAJ. Seria tekstów o transporcie do Iranu powstaje dzięki pomocy Niezależnego Forum Nowego Tomyśla i okolic.


Kolejny odcinek: Wspomnienia z trasy do Iranu w barwach PEKAES Warszawa – część 16

Poprzednie odcinki – TUTAJ