Ku przestrodze bezlitośnie poganianych kierowców „busów”, jadących do celu za wszelką cenę

polskie_busy_parking_calais

Jak wygląda praca wielu kierowców jeżdżących w ruchu międzynarodowym samochodami dostawczymi, większość z Was zapewne wie. Mastery i Ducato z kabinami sypialnymi na dachach każdego dnia przemierzają Europę w ramach ekspresów, w przypadku których sen jest dla kierowcy prawdziwym luksusem, a korzystanie z płatnych autostrad niestety nie mieści się w budżecie wyjazdu. Co więcej, do tego dochodzi znużenie powolną jazdą, często związane jeszcze z siedzeniem na zderzaku aut ciężarowych, jak najbliżej, aby oczywiście zużyć jak najmniej paliwa. I choć oczywiście nie brakuje kierowców, którzy cieszą się normalnymi warunkami pracy, a w razie potrzeby potrafią powiedzieć spedytorowi „nie”, to przedsiębiorstwa poganiające swoich pracowników za wszelką cenę niestety nadal istnieją i zbierają swoje śmiertelne żniwo. Przykładem może być ostatni wypadek nieopodal belgijskiego Jebbeke, gdzie zginął młody kierowca z Polski, zaledwie 22-latek. I właśnie w odpowiedzi na ten tragiczny wypadek znany „busiarz” Olo Pelowski opublikował na swoim blogu i funpage’u interesujący tekst. Nawiązuje on do jego wypadku sprzed kilku lat, kiedy zmęczenie zaprowadziło go na drzewo, na szczęście prawą stroną kabiny. Tekst ten został napisany ku przestrodze, więc oczywiście postanowiłem również go opublikować:

Otwieram oczy leniwie. Głowa z bólu próbuje pęknąć na pół.
Rozmazany obraz i dźwięk przyciska mnie do poduszki.
Próbuje złapać ostrość. Łyk energetyka i papieros powinien pomóc.
Leniwie siadam na fotelu i wyglądam przez przednią szybę.
Tam na horyzoncie w asyście mew i delikatnych fal, słońce wynurza się z wody niczym mityczny stwór z nordyckich opowiadań.

Kolejny dzień budzi się do życia a ja razem z nim. Musze rozpocząć kolejny dzień walki o przetrwanie.
Leniwie wzrokiem penetruje otoczenie.
W oddali widzę siebie stojącego w miejscu gdzie złoty piasek flirtuje z oceanem.
Nie wiem co tam robię i o czym myślę. Na nogach nie mam butów, na głowie czapki.
Odziany jedynie w koszulkę i krótkie spodnie. Stoję nieruchomo obserwując tego mitycznego stwora.
Jedna myśl w tej chwili to czy jawa to czy sen.
Ostrość jest ale dźwięk już nie.

Wszystko w koło wygląda jakbym przez różowe okulary patrzył.
Brzegiem oceanu idąc, widzę siebie siedzącego na fotelu w samochodzie.
Dziwie się sobie, nie rozumiem dlaczego sam siebie obserwuje.
Moją głowę ogarnia strach. Ja w dwóch osobach obserwuje samego siebie.
Ten w samochodzie przeciera oczy ze zdumienia. Ja tu na plaży daje krok w tył.
Chce uciekać ale strach sparaliżował mi nogi. Ten ja w aucie, wysiadam z niego i idę do siebie tu na plażę.

Podchodzę do siebie na plaży. Moje drugie ja jest przerażone, oczy przekrwione puszczają łzy.
Przyglądamy się sobie. Próbujemy zrozumieć co się dzieje, wytłumaczyć sobie to w głowie.
Chcemy sobie wykrzyczeć swoje myśli ale głuchy dźwięk szarpał słuch.
Nie wiem co robić. Grzebie w kieszeniach w poszukiwaniu kartki i ołówka.
Może w ten sposób przekaże swojemu drugiemu Ja to co myślę i czuje.
Próżnie przeszukując kieszenie znajduje jedynie pojemnik do robienia baniek.
W tym samym momencie piękne niebiesko niebo pokrywa się czarnymi chmurami.
Towarzyszący im silny wiatr próbuje nas rozdzielić. Nie wiem dlaczego ale otwieram pojemnik i puszczam bańki. Duże, kolorowe. Nagle moje drugie ja dotyka palcem jedną z nich. Bańka pęka…Wraca świat równoległy, ten rzeczywisty.

Chwilę później jest już ciemno. Jest strasznie zimno i pada deszcz. Dookoła pełno niebieskich fleszy rozświetlających noc.
Teraz leże na noszach otulony kocem termicznym. Moją szyje opatula kołnierz ortopedyczny, a resztę ciała pasy. Zimny wiatr i deszcz tną mi poliki.
Słyszę krzyki, biegających ludzi w kolorowych kamizelkach. Nie rozumiem ich, nie rozumiem ich języka. Otwieram oczy, łapię ostrość i ogarniam rzeczywistość.

Moje drugie ja zanim zniknęło, wydusiło tylko do mnie: Uważaj!
Chcę wrócić do swojego snu i samego siebie. Próbuje odpływać, czuje ból i zmęczenie.
Niestety nie mogę, ból głowy, strach, stres nie pozwalają mi stąd uciec. W końcu zadałem sobie pytanie, co się stało? Długo nie musiałem czekać by odpowiedzieć sobie na to pytanie.
Gdy wrzucali mnie do karetki, zobaczyłem swoje roztrzaskane auto. Przez ciągłą presję i terror spedycji przegrałem walkę ze zmęczeniem. Przegrałem szczęśliwie, bo żyję….

Ten wypadek miałem kilka lat temu ale pamiętam to jakby to było wczoraj. Ku przestrodze dla innych. Nie dajcie sobą pomiatać, życie macie tylko jedno. Tekst poświęcam wszystkim kierowcom którzy nie mieli tyle szczęścia co ja.