Co zostało z Route 66, czy w USA są dziury w drogach, do czego służą pickupy i co z tymi ciężarówkami?

40ton_zdjecia_usa_13

Powoli mija drugi tydzień mojej podróży przez USA, ze wschodniego wybrzeża dojechałem już na pogranicze Arizony i Utah, więc uznałem, że czas na małe podsumowanie. I choć pozornie napisanie jakiegoś tekstu z tego kraju wydawałoby się najprostszą rzeczą na świecie, to ja naprawdę długo zastanawiałem się co tak naprawdę miałbym Wam przekazać. Na temat amerykańskiego transportu napisano w Europie już naprawdę wiele i nie chciałem stworzyć kolejnego banalnego tekstu, wychwalającego majestat tutejszych ciężarówek, czy też potęgę wielopasmowych autostrad. Ostatecznie zdecydowałem się więc na konwencję nieco nietypową – poniżej znajdziecie listę rzeczy, które mnie w USA po prostu zaskoczyły. Będą to oczywiście spostrzeżenia typowo turystyczne, poparte krótkoterminowymi obserwacjami 😉

Trochę porządnego sprzętu z jednej, teksańskiej firmy:

40ton_zdjecia_usa_09

Rzecz pierwsza to ciągniki siodłowe, stanowiące znakomitą większość ciężarówek spotykanych na tutejszych autostradach. Jadąc tutaj spodziewałem się, że będę oglądał przede wszystkim długodystansowe ciągniki z długimi przodami i jeszcze dłuższymi kabinami sypialnymi, wszak to o takich pojazdach słyszy się w Europie najczęściej. Faktem jednak jest, że na miejscu zastałem także mnóstwo ciągników z kabinami dziennymi i naprawdę krótkimi „nosami”, a i egzemplarzy z mniejszymi sypialniami nie brakowało. Sporo jest ciągników dwuosiowych, ciągnących po dwie krótkie naczepy kurierskie jednocześnie, a do tego trudno nie zauważyć, że prym w sprzedaży wiodą nowoczesne, aerodynamiczne konstrukcje. Freightliner Cascadia, International Prostar – oto nowe, typowo flotowe gwiazdy amerykańskiego transportu, które spotkamy nieporównywalnie częściej niż klasyki pokroju Kenwortha W900 i Peterbilta 389. A jeśli już te ostatnie występowały w większych ilościach, to odnotowywałem to przede wszystkim w typowo „kowbojskich” stanach.

Oto pickup z zabudową mieszkalną – nieczęsty, ale bardzo ciekawy widok:

40ton_zdjecia_usa_02

Amerykańskie ciągniki siodłowe to rzecz oczywiście bardzo ciekawa, ale nie mogę pozbyć się wrażenia, że naprawdę pełen ciekawych zjawisk jest w Ameryce transport znacznie lżejszy. TUTAJ pisałem, że na ulicach Nowego Jorku aż roi się od konstrukcji znanych także z Europy, lecz w miarę jazdy na zachód, sytuacja ta powoli ulegała zmianie. Owszem, od czasu do czasu pojawiały się Transity, czy Ducato (ProMastery), lecz to po prostu nic w porównaniu z ilościami najróżniejszych pickupów. Z zabudowami, czy też bez, z bliźniaczymi kołami, czy też bez, z przyczepami, czy bez – pickupy oglądałem po drodze po prostu wszędzie. Znakomita część z nich to konstrukcje naprawdę pracujące, czy to wożące sprzęt w gospodarstwie rolnym, czy służące firmom budowlanym, a do tego na ulicach naprawdę nie brakuje pickupów z dieslami. Są to oczywiście jednostki około 6-litrowe, wydające ze swoich układów wydechowych naprawdę wspaniałe dźwięki i nierzadko stojące na podwyższonym zawieszeniu. Kwintesencją tego wszystkiego są zaś duże pickupy z naczepami, zarówno wożące rozmaite ładunki, jak i tworzące kilkunastometrowe zestawy z gigantycznymi naczepami kampingowymi, prowadzone oczywiście przez zwykłych turystów. A jeśli ktoś akurat nie ciągnie takiej naczepy kampingowej przez pickupa, to może ciągnąc auto terenowe za kamperem na podwoziu ciężarówki, wykorzystując sztywny łącznik skręcający kołami. Kiedyś w nocy wyprzedził mnie taki zestaw, mając na moje około 150 km/h na liczniku (ja jechałem 130 ).

Jeep był tutaj holowany przez kampera:

40ton_zdjecia_usa_20

Ciekawa kwestia to też duże samochody dostawcze, a czasami nawet dwuosiowe solówki, które Amerykanie wypożyczają sobie w celu organizowania przeprowadzek. Zjawisko to samo w sobie nie byłoby szczególnie wyjątkowe, gdyby nie fakt, częścią przeprowadzanego dobytku są auta osobowe, które ruszają do nowego miejsca zamieszkania podwieszone za ciężarówką, na specjalnym wózku lub na lawecie. Tym samym otrzymujemy więc kolejny przykład sytuacji, w której przeciętny obywatel prowadzi po autostradzie nawet kilkunastometrowy zestaw, bez większych ograniczeń. Ba, widziałem nawet jak jakaś para bez żadnego problemu wjechała do parku narodowego furgonem do przeprowadzek, z autem osobowym na lawecie, aby sobie zwyczajnie pozwiedzać.

W czasie przeprowadzki można zawsze zobaczyć białe wydmy:

40ton_zdjecia_usa_16

Kolejna bardzo ciekawa kwestia to nawierzchnia dróg. Wierzcie mi lub nie, ale na wschodzie kraju stan wielu tras przypomniał mi naszą „gierkówkę”. Samych kolein nie było może zauważalnie dużo, ale za to poprzeczne nierówności i prowizoryczne łaty w nawierzchni występowały w ogromnych ilościach. Dotyczyło to zarówno autostrad, jak i miejscowości, a także zarówno stanów typowo rolniczych, jak i tych bardziej uprzemysłowionych. Narzekać za to nie mogę na drogi w bardziej pustynnych regionach, jak Oklahoma, Nowy Meksyk, Teksas, czy Arizona. Tutaj trasy naprawdę wyglądają tak, jak na pocztówkach, a to tego wyróżniają się wprost fascynującym brakiem zakrętów. Kilkadziesiąt kilometrów jazdy zupełnie prosto, po drodze mijając tylko zarośla? W Nowym Meksyku to żaden problem. Spotykanie w nocy średnio jednego auta na godzinę? Zdarzyło mi się na mniej uczęszczanej, płatnej autostradzie między Luizjaną a Oklahomą. A zasięg internetu w telefonie w wybranych regionach trafia się jeszcze rzadziej, dosłownie kilka razy dziennie.

Taki zakręt to momentami bardzo rzadki widok:

40ton_zdjecia_usa_11

Co mi się w USA bardzo spodobało, to sposób zorganizowania punktów usługowych przy drogach. W przeciwieństwie do tego, co znamy z Europy, zazwyczaj nie bazują one na osobnych zjazdach na specjalnie wyznaczone i ogrodzone tereny, lecz ulokowane są po prostu przy autostradowych węzłach. Wygląda to więc tak, że chcąc zatankować, zjeść coś lub przespać się w motelu, zjeżdżamy do miasteczka, tudzież wsi, która znajduje się akurat przy autostradzie. Jest tego naprawdę mnóstwo, a prosty system znaków drogowych wszystko fajnie zorganizował. Przed zjazdami stoją niebieskie tablice prezentujące loga firm działających w najbliższej miejscowości, a już na samym zjeździe mamy podane strzałki i odległości. A co w tym takiego fajnego? Dzięki temu miasteczka leżące przy autostradach mają szansę się rozwijać i otwierać lokalne biznesy, zamiast tylko obserwować turystów przez ogrodzenie parkingu i pozamykane kłódkami furtki.

Nie ma jak to podjechać pickupem na bliźniakach po hamburgera:

40ton_zdjecia_usa_18

Skoro już jesteśmy przy tych miasteczkach, to trudno nie wspomnieć o Route 66. W Europie chyba każdy słyszał o tej legendarnej trasie, a możliwość przejechania nią całego kraju, z Chicago do Los Angeles, to prawdziwe marzenie. Na miejscu okazuje się jednak, że jest to marzenie praktycznie niemożliwe do zrealizowania. Trzeba tutaj bowiem zacząć od faktu, że ta legendarna droga w wielu miejscach wygląda jak kompletnie zapomniana dróżka lokalna, wąska, dziurawa i nieuczęszczana. Co więcej, nawet takich fragmentów trasy trzeba najpierw poszukać, jako że przy procesie budowy szerokich autostrad oryginalne Route 66 zostało zdekompletowane, a wbrew temu co się spodziewałem, drogowskazy na historyczne odcinki należą do ogromnej rzadkości. Kiedy już jednak tam trafimy, to możemy zobaczyć miasteczka naprawdę zapomniane przez świat, z warsztatami samochodowymi dosłownie zabitymi dechami, podupadłymi sklepikami i po prostu pustymi ulicami. No chyba, że dane miasteczko miało szczęście znaleźć się tuż przy zjeździe z nowej autostrady – wówczas biznes kwitnie, knajpy i stacje benzynowej stoją jedna obok drugiej, a i pamiątek z logo Route 66 nie brakuje.

Ta wąska droga to Route 66, kilka metrów dalej ciągnie się autostrada I-40, która ją zastąpiła. Szary Dodge to mój środek podróży, zaś obok niego widnieje pamiątkowa atrapa stacji benzynowej, działającej w tym miejscu przez niemal 60 lat.

40ton_zdjecia_usa_08

Na koniec zostaje zaś kwestia zasadnicza, mianowicie kształt samego ruchu drogowego na autostradach. Same prędkości maksymalne są stosunkowo niskie, w zależności od stanu wynosząc około 120 km/h. Samochody osobowe nieznacznie normy te przekraczają, ciężarówki zazwyczaj się ich trzymają, a efektem końcowym tego wszystkiego jest bardzo równe tempo i tym samym też bardzo przyjemna jazda. Nie ma żadnych dużych różnic prędkości, a dzięki brakowi ograniczników wyprzedzanie się ciężarówek zazwyczaj idzie bardzo sprawnie. Co więcej, nieuzasadnione trzymanie się lewego pasa to rzecz po prostu powszechna, ale jakoś nie widziałem, żeby ktoś migał w związku z tym lewym kierunkowskazem lub długimi światłami. Wszyscy po prostu cierpliwie czekają lub wyprzedzają prawą stroną.

Kenworth z kabiną od DAF-a LF, na ulicy w Nowym Jorku:

40ton_zdjecia_usa_01

International Prostar w transporcie lokalnym:

40ton_zdjecia_usa_03

Grupa amerykańskich gabarytów:

40ton_zdjecia_usa_04

Genialna reklama serwisu ciężarówek w Alabamie:

40ton_zdjecia_usa_05

Naturalne środowisko starych Chevroletów:

40ton_zdjecia_usa_06

Starszy, a przy okazji zadbany International nie jest częstym widokiem:40ton_zdjecia_usa_07

Freightliner Sprinter wykorzystywany przez teksańską restaurację:

40ton_zdjecia_usa_10

Widoki na trasie potrafią być wspaniałe:

40ton_zdjecia_usa_19

Sprinter na szwajcarskich rejestracjach spotkany tuż przy granicy z Meksykiem:
40ton_zdjecia_usa_12

Miejsca na pauzę na pograniczu Nowego Meksyku i Arizony:

40ton_zdjecia_usa_14 40ton_zdjecia_usa_15

W małych miejscowościach taki stojący przy drodze Ford raczej nie dziwi. Niemniej w ruchu funkcję „złomu” pełnią już pojazdy z lat 90-tych.

40ton_zdjecia_usa_17

Przypominam, że wraz z końcem kwietnia wracam do Polski i na 40ton.net wszystko wróci do normy. Będzie mnóstwo artykułów, a ja będę odpisywał na maile oraz facebookowe wiadomości bez opóźnień. Z góry bardzo dziękuję Wam za wyrozumiałość wobec obecnego okresu!