Co się dzieje kiedy Brytyjczycy znajdą w samochodzie imigrantów, czyli 6000 funtów kary dla małej firmy

fiat_ducato_renault_master_myszka

Około 35 tys. złotych kary może być dla niewielkiej firmy transportowej wielkim ciosem. Kiedy się natomiast obsługuje trasy na Wielką Brytanię, tego typu kary śmiało można określić codziennością, która może przydarzyć się każdemu. Mowa tutaj naturalnie o karach za wwiezienie do Wielkiej Brytanii imigrantów, których już kilka tysięcy mieszka w obozie nieopodal Calais. O konieczności opłacenia jednej z takich kar dowiedziała się wczoraj jedna z firm spod Krakowa, która zajmuje się lekkim transportem międzynarodowym. Jej właściciel postanowił opowiedzieć mi jak to wyglądało „od kuchni”.

Wszystko zaczęło się dawno temu, bo aż w grudniu ubiegłego roku. Wówczas to jeden z firmowych samochodów robił tak zwany „ekspres” do Wielkiej Brytanii, a w jego kabinie siedział kierowca, który jeszcze nigdy wcześniej na Wyspach nie był. Otrzymał on naturalnie od szefa cały zestaw dobrych rad, które miały uchronić go przez imigrantami i początkowo wydawało się, że rady te zupełnie wystarczą. Około godziny 5 rano przyszła wiadomość, że udało się przejechać przez bramki, więc jeszcze tylko przejazd przez brytyjski punkt kontrolny i wjazd na prom. Dwie godziny później zadzwonił telefon ze złą wiadomością.

Brytyjczycy z punktu kontrolnego działającego jeszcze po francuskiej stronie znaleźli w ładowni „busa” czterech imigrantów. To rozpoczęło cały ciąg procedur związanych z zatrzymaniem, które trwały aż do godziny 14. Po niemal pół dnia czekania kierowca w końcu został puszczony, podobnie jak imigranci, którzy udali się oczywiście z powrotem przed terminal promowy, aby polować na kolejną ciężarówkę. I można by pomyśleć, że na tym cała historia się skończyła, bo skoro imigrantów znaleziono jeszcze we Francji, to raczej nie będzie żadnej kary. Sytuacja rozwinęła się jednak inaczej.

Miesiąc później funkcjonariusze Border Force przysłali do Polski pismo z prośbą o opis całej sytuacji, włącznie ze środkami ostrożności, które kierowca miał podjąć aby uniknąć zdarzenia. Jak to określił bohater artykułu, pytali „krótko mówiąc o pierdoły, które w sytuacji jaka panuje w Calais i tak nie mają żadnego pokrycia”. Żeby jednak w pełni się zabezpieczyć, firma z całą sprawą udała się prosto do prawnika, który wysłał do Border Force dwa pisma. I po raz kolejny można by pomyśleć, że na tym sprawa się skończyła, gdyby nie dokument, który dotarł do Polski wczoraj.

W dokumencie tym mowa jest o dwóch mandatach wystawionych za wiezienie na pokładzie samochodu imigrantów. Firma za każdego kierowca ma zapłacić po 900 funtów, natomiast dla kierowcy przewidziano 600 funtów od osoby – łącznie odpowiednio 3600 i 2400 funtów. Co więcej, cała ta kara ma zostać zapłacona przez przewoźnika, gdyż kierowca, którego dotyczy sprawa, był w momencie znalezienia imigrantów jego pracownikiem (swoją drogą obecnie już nie jest).

Co będzie dalej? Sprawa oczywiście ponownie trafiła do prawnika, którego zadaniem będzie przygotowanie odwołania. Jeśli to zaś nie pomoże, to możliwości jest kilka – od czekania na reakcję polskiego urzędu skarbowego przy jednoczesnym wystrzeganiu się tras do Wielkiej Brytanii, aż zamknięcie firmy z poczuciem, że przynajmniej nie będzie się już więcej sponsorowało brytyjsko-francuskiej nieudolności. Jak by nie było, właściciel firmy przyznaje, że dla niego jest to po prostu porażka, pokazująca, że firma, z której żyje on i kilka innych osób, może niespodziewanie posypać się w ciągu paru chwil.