Aż miesięczna trasa z Polski do Maroka w oczach Katarzyny, jeżdżącej na co dzień chłodnią po Europie

SONY DSC

Katarzyna Golonka, pracująca jako kierowca w firmie transportowej Natanek, wróciła własnie z miesięcznej trasy z Polski do Maroka. Przyznacie, że nie jest to szczególnie popularny kierunek wśród polskich przewoźników, a jednocześnie czas trwania trasy zapowiada naprawdę ciekawą historię. Dlatego też zgłosiłem się do Katarzyny z kilkoma pytaniami, przygotowując poniższy wywiad. Zapraszam do lektury, a także przeglądania zdjęć wykonanych w czasie przejazdu. Dodam, że zamieszczam je w kolejności chronologicznej.

Filip: Zacznijmy od rzeczy podstawowych, czyli co, gdzie, czym i kiedy?

Katarzyna Golonka: Transport podjęliśmy w połowie stycznia. Załadunek oraz odprawę celną zrobiliśmy w centralnej Polsce, po czym ruszyliśmy po nowe doświadczenie do Maroka. Docelowym naszym miejscem rozładunku była Casablanca, a z powrotem zjechaliśmy na pusto do Hiszpanii. Całe kółko, od wyjazdu do kraju, aż do powrotu, zajęło nam równy miesiąc.

Skąd to Maroko – czy to regularny kierunek u Twojego pracodawcy?

To czwarty transport w naszej firmie w tamtym kierunku w przeciągu trzech ostatnich lat. Tym kursem podjęliśmy ładunki na trzy zestawy z chłodniami, z tym że nie był to towar chłodniczy. Chodziło raczej o bezpieczeństwo towaru, żeby była twarda zabudowa.

SONY DSC

Gdzie dotychczas byłaś już ciężarówką, jakie trasy robisz najczęściej?

Trasy, na których jeżdżę, to głownie Europa Zachodnia, czasem jednak zdarzy się jakaś trasa na Anglię. Kiedyś jeszcze zdarzała się też Skandynawia, tylko że ten kierunek to bardzo sporadycznie. Tutaj, w obecnej firmie, w której pracuję, z takich ciekawszych kierunków to udało mi się pojechać na Maltę i na Majorkę, a głównym kierunkiem jest Hiszpania i Portugalia.

Czy do wyjazdu do Maroka przygotowywałaś się w jakiś szczególny sposób?

Oprócz o wiele większych zakupów nie poczyniłam żadnych szczególnych przygotowań do trasy na Maroko, ponieważ trasę traktowałam jak każdą inną. Zdawałam sobie tylko sprawę że czasowo będzie ona dłuższa. Najważniejsze z mojej strony było nie zapomnieć o paszporcie, bo o całą pozostałą dokumentację związaną z transportem zadbała moja firma.

Wśród niej zapewne też były bilety i dokumenty celne. W jaki sposób dostaliście się do Afryki i jak wyglądała kwestia oclenia?

Po dotarciu do portu w Algeciras w Hiszpanii udaliśmy się do hiszpańskiej agencji celnej, aby odbyć odprawę celną oraz załatwić formalności związane z przeprawą promową do portu w Maroku. Korzystaliśmy z linii promowych AML Africa Morocco.

Po zjechaniu na afrykański kontynent czekała nas również odprawa celna. Później obowiązkowy wjazd na skaner, później przejazd przez granicę i dalej miało być już prosto do Casablanki. Jednak nie okazało się to tak proste, jak z założenia miało wyglądać.

Naszym bardzo poważnym problemem okazał się bilet na prom, a mianowicie fakt, że wszystkie trzy nasze ciężarówki były wpisane na jednym bilecie. Dla marokańskich urzędników było to problemem na dwa tygodnie. Dokładnie 15 dni zajęło im rozbijanie jednego biletu na trzy, tak, aby każda ciężarówka miała swój indywidualny. My w tym czasie staliśmy bez ruchu, czekając w porcie na pozwolenie wjazdu.

Czyli trafiła się dobra okazja żeby pozwiedzać?

Niestety, nie było możliwości żeby coś zobaczyć, bo tam po prostu niczego nie było. My nie byliśmy w porcie przy mieście Tanger, gdzie na pewno byłaby możliwość zobaczenia czegoś ciekawego, tylko około 50 kilometrów na wschód od miasta, w porcie Tanger Med. To port typowo przystosowany pod transport. Wpływały tam również kontenerowce, a ruch turystyczny był bardzo mały.

Kiedy w końcu udało się wyjechać z portu, jakie spotkały Was warunki drogowe?

Bardzo pozytywnym zaskoczeniem było dla mnie oznakowanie drogowe – spodziewałam się trudności z odczytaniem miejscowości, bądź kierunków jazdy, bo pismo wężem pisane jest mi zupełnie obce. Nie było z tym natomiast najmniejszego problemu. Wszystko było jasne i przejrzyste, a znaki opisane też alfabetem europejskim. Drogi, można śmiało powiedzieć, w dobrym stanie. Od momentu wyjechania z portu aż do samej Casablanki prowadziła autostrada porównywalna z europejskimi. To około 370 kilometrów, które mieliśmy do pokonania. Jedynym szokiem było dla mnie to, że pasami awaryjnymi, czy pasami zieleni oddzielającymi kierunki jazdy poruszali się ludzie. Pierwsza moja myśl to, że oni chyba muszą być wstrząsoodporni, a niemiecka policja miała by tutaj dużo pracy.

Nie było najmniejszego problemu z odbyciem pauzy 45-minutowej, czy dziennej. Sami byliśmy zmuszeni kręcić  pauzę 11-godzinną jeszcze przed rozładunkiem i niestety… rano spotkała nas bardzo niemiła niespodzianka. Naszemu koledze zdoili około 100 litrów diesla z chłodni. Także wszystko tym bardziej europejskie 😉

Ruch drogowy też wyglądał po europejsku? A konkretniej, czy odbiegał on od norm przyjętych na przykład w Europie Południowej?

Jeżeli chodzi o autostrady, wszystko odbywało się w jak najlepszym porządku, nic szczególnego. Natomiast już w samej Casablance panował wielki chaos. Nawet nie wiem jakich słów użyć, żeby to dobrze wyrazić – dwa pasy, trzy rzędy samochodów i osiołków ciągnących wózeczki, a przy tym przechodnie wchodzący wprost pod kabinę. Trzeba było mnóstwo koncentracji i czujności.

Znalazły się wśród tych pojazdów także jakieś ciężarówki z naszego kontynentu? A może nawet z Polski?

W drodze do Casablanki spotkaliśmy bardzo dużo ciężarówek z Europy, ale głównie hiszpańskich. Od czasu do czasu trafił się jakiś Niemiec, czy Holender.

A rozładunek?

Z mojego punktu widzenia rozładunek przebiegł wręcz idealnie, można sobie takich życzyć w codziennej pracy. Dla Marokańczyków totalnym zaskoczeniem – i to nie tylko na rozładunku – było jednak to, że przyjechała kobieta. Niestety w Maroku nie ma szans spotkać kobiety za kółkiem ciężarówki, jedynie te które przyjeżdżają do nich z Europy. Słyszałam, że była tam już wcześniej koleżanka z Niemiec i Belgii.

Jeszcze na podsumowanie trasy do Maroka muszę jeszcze powiedzieć, że prócz niemiłej niespodzianki, pod postacią ponad dwutygodniowego oczekiwania na rozwiązanie naszego problemu z biletami, spotkały nas raczej pozytywne doznania. Ludzie byli bardzo mili, przyjaźnie nastawieni i służący pomocą. Przede wszystkim też wielki szacunek dla kolegów Irka i Sebastiana, za atmosferę która panowała. Pomimo tak długiego postoju nie daliśmy się zwariować, do końca zachowując dobry humor.